Zacznę może od wersji amerykańskiej. Obejrzałam ją tuż po tym, kiedy weszła do kin. Potem wracałam jeszcze do niej dwa razy i za każdym razem utykałam gdzieś na początku, przypominając sobie, dlaczego ta adaptacja mnie rozczarowała. Ze względu na kolejną dyskusję w Klubie postanowiłam obejrzeć ją jeszcze raz i nie zmieniałam zdania.
Duma i Uprzedzenie powinna być filmem kostiumowym, w którym wielką wagę przykłada się szczegółów. Tak więc odpowiednie do epoki stroje, wnętrza i wzory zachowania. Jednym słowem "diabeł tkwi w szczegółach" i to właśnie drobiazgi tak mnie irytowały. Zacznijmy od balu u burmistrza. Przyjęcie zostało nazwane, pewnie trochę pogardliwie, wiejską potańcówką, ale nie przypuszczam, żeby mogło wyglądać tak jak to pokazano w filmie. Świeżo mianowany burmistrz na pewno bardzo dbał o odpowiedni dobór towarzystwa, w swoim własnym interesie zresztą. Nikt nie trafiał na przyjęcie przypadkowo. W jednej ze scen pani Bennet chwali się, że jedzą obiad z dwudziestoma rodzinami. Czyli w okolicy mieszkało około 20 liczących się rodzin o odpowiednim pochodzeniu i majątku, ale nie taki tłum jaki pokazano na filmie. To bardziej przypominało tancbudę na Dzikim Zachodzie, niż przyjęcie dla "szanowanych ludzi". Dalej, fryzury najmłodszych panien Bennet. Lydia i Kitty były już dopuszczone do towarzystwa, co oznaczało, że są uważane za osoby dorosłe i potencjalne kandydatki na żony. Każde oficjalne wyjście, a więc i bal u burmistrza było okazją do zaprezentowania się, a może i znalezienia kandydata na męża. Logiczne jest więc, że podobne "wyjście" było poprzedzone odpowiednimi przygotowaniami - najlepsze sukienki, staranne fryzury. Tym czasem najmłodsze panny Bennet zaprezentowały się na przyjęciu... w kucykach. Litości! Pewnie miało to podkreślić ich młody wiek, ale nie oto przecież chodziło, doprawdy! Chciałabym wiedzieć też co robiła ta świnia pod schodami? Na wsiach dawnej często budowano domy łączone z chlewnią, ale przecież nie w takim eleganckim dworku, w jakim zamieszkiwała rodzina Bennetów (przy okazji scenarzyści ździebko przesadzili z jego wielkością, moim zdaniem). Jest też scena w odrapanej kuchni. Podejrzewam, że miało to podkreślić fakt, że rodzina była biedna, tyle, że oni biedni nie byli. Majątek był dziedziczony tylko w linii męskiej, a pan Bennet miał 5 córek i to było całe nieszczęście. Pan Bennet musiał dobrze liczyć rachunki, ale żyli zupełnie przyzwoicie.
Pamiętam, że zaraz po tym jak film wszedł na ekrany kin czytałam recenzję na stronie jakiejś gazety w którym dziennikarka zachwycała się tą adaptacją, twierdziła nawet, że jest dużo lepsza od wersji BBC. Ta druga była ponoć zbyt teatralna, źle dobrani pod względem wieku aktorzy itp. Zupełnie się z tym nie zgadzałam. Amerykańska wersja jest bardziej hollywoodzka - oświadczyny w deszczu i konkurent patrzący na swoją wybrankę oczami zbitego psiaka. Ja już chyba wyrosłam z tego typu romantyzmu. O urodzie aktorek nie będę dyskutowała, jednemu podoba się ta, a drugiemu zupełnie inna. Jeżeli dobrze pamiętam, to autorka recenzji zarzucała na przykład wersji BBC to, że aktorka grająca Lydię była zbyt dojrzała. Dobrze więc, jej odpowiedniczka z wersji amerykańskiej jest dużo bardziej dziecinna i tak też się zachowuje. Lydia z wersji brytyjskiej zachowuje się dużo bardziej wyzywająco. Jest dojrzałą kokietką. Tylko teraz pytanie, która Lydia bardziej zainteresowałaby rozpustnego Wickhama ta dziecinna, czy ta wyzywająca? Dla mnie odpowiedź jest oczywista.
Serial BBC widziałam już tyle razy, że teraz zwracam już uwagę na drugi plan, czyli to co się dzieje za plecami głównych bohaterów, rozmowy pod ścianami, gesty i uśmiechy innych osób na sali, stroje wieśniaków. Wszystko jest doskonale dopracowane. Pani Bennet i pan Collins są postaciami niewątpliwie komediowymi. Scena oświadczyn pastora jest doprawdy przekomiczna. Fragmenty z Lady Katarzyną de Bourgh to też jedne z moich ulubionych. Ta mimika! W serialu było więcej czasu na to, żeby zaprezentować postacie i umotywować ich decyzje. W wersji kinowej, z oczywistych przyczyn, akcja biegła w szalonym tempie i czasami trudno było zrozumieć, dlaczego coś wydarzyło się tak, a nie inaczej. Elizabeth z wersji brytyjskiej jest odważna, ale nie bezczelna. Zachowuje się dystyngowanie, odpowiednio do swojego statusu społecznego. Może i siostry Bennet z serialu nie zachowują się tak beztrosko, jak te z filmu, ale przecież Brytyjki były słynne ze swojej powściągliwości. Tak były wychowane - konwenanse i etykieta.
Zawsze mam problem z pisaniem o książkach, czy filmach, które naprawdę mi się podobają. Coś jest dobre i już. Zresztą sami możecie porównać, obie wersję są dostępne na youtube i to z polskim lektorem.
Na koniec chciałabym napisać jeszcze kilka słów o serialu "W świecie Jane Austen" nawiązującym do "Dumy i Uprzedzenia". Główna bohaterka Amanda przenosi się niespodziewanie do świata powieści. W tym samym czasie z tego drugiego świata znika Elizabeth Bennet. Amanda, która doskonale zna twórczość Jane Austen stara się dopilnować, żeby wydarzenia działy się tak jak powinny, tyle, że oczywiście nic z tego nie wychodzi. Bez Elizabeth wszystko się plącze. Ciekawie przedstawiono postać Wickhama. Nie odpowiadało mi tylko zakończenie całej historii. Teraz uwaga zdradzam szczegóły! Jak już scenarzysta tak ładnie wszystko poplątał, to mógł zrobić parę z Amandy i Wickhama właśnie. Doskonale do siebie pasowali. To chociaż byłby element zaskoczenia, a tak to mamy zakończenie jakie było do przewidzenia i trochę bez sensu.
Do "Dumy i Uprzedzenia" nawiązuje oczywiście też Dziennik Bridget Jones i pewnie wiele innych filmów. Wersji Bollywoodzkiej nie obejrzałam. Nie dałam rady.