Powieść Nie licząc psa Connie Willis zaliczona jest do fantastyki naukowej, chociaż dla mnie to bardziej powieść przygodowa. Nic na to nie poradzę, że sci-fi kojarzy mi się się podróżami międzyplanetarnymi i już.
Ned Henry jest podróżnikiem w czasie. Jego zleceniodawczyni, niezwykle apodyktyczna Lady Schrapnell, wysyła historyków w różne miejsca w czasie w poszukiwaniu strusiej nogi biskupa. Ned odbywa tyle skoków w czasie, że zapada na chorobę typową dla tego zawodu zwaną dyschronią. Najlepszym lekarstwem na tę przypadłość jest dużo snu i wypoczynek. Rzecz nie do zrealizowania, kiedy wokół krąży Lady Schrapnell. Przełożony Neda - pan Dunworthy nie widzi innego wyjścia jak tylko odesłać swojego pracownika gdzieś bardzo daleko. Nie może to być ta rzeczywistość, bo Lady Schrapnell odnalazła by nieszczęśnika bez problemu i zaraz pogoniła do roboty. Ned trafia do 1888 roku, tam ma odpocząć, ale też jednocześnie wykonać ważną misję. Oczywiście w wyniku zaawansowanej dyschronii zupełnie zapomina co właściwie miał zrobić. Na swojej drodze spotyka młodego studenta Terenca i jego profesora. Razem wynajmują łódź. Mamy więc już trzech panów w łódce. A pies? Oczywiście jest i on - Cyryl pupilek Terenca. Dzięki niezwykłemu zbiegowi okoliczności Ned spotyka praprabakę Lady Schrapnell - Tossie, oraz swoją koleżankę z biura Verity. Ned i Verity próbują zachowywać się tak, żeby nie zmienić biegu wydarzeń. Czy im się to udaje, no cóż... niekoniecznie.
Pisząc krótko, powieść czytało się świetnie. Dla każdego, kto lubi takie wiktoriańskie klimaty.
Ja uwielbiam :)
OdpowiedzUsuń