poniedziałek, 31 grudnia 2012

2012 - podsumowanie

Udało się, pierwszy rok blogowania dobiegł końca. Zakładałam, że do końca roku napiszę przynajmniej 100 postów. Cóż... prawie się udało. Przeczytałam 140 książek, o 20 więcej niż w tamtym roku. Jeżeli ktoś jest ciekaw tytułów, to są w zakładce Przeczytane 2012. Myślę, że następny rok będzie dużo skromniejszy ale czy to takie ważne? Nic na siłę, inaczej znika cała radość z czytania.

To może najpierw autorzy których "odkryłam" dla siebie w tym roku:
Dwóch twórców kryminałów Aleksandra Marinina i Rex Stout. Obydwoje odkryci dzięki recenzjom Agnes.
Eduardo Mendoza - wprawdzie pierwszą jego powieść przeczytałam w 2011, ale  to w tym roku wsiąknęłam całkiem. Bardzo lubię jego poczucie humoru.

Dobrze, to teraz może tytuły, które zrobiły na mnie największe wrażenie:
Ze względu na piękny język: Jeśli zimową nocą podróżny - Italo Calvino i Ptaszyna - Dezső Kosztolányi oraz Podsłuchany horyzont - Thomasa Transtromera.
Ze względu na pomysł: Fight club - Chucka Palahniuka i powieści Kurta Vonneguta.
Najlepsza nowa seria komiksowa to Long John Silver. Z powieści graficznych Kroniki Birmańskie.

Największe rozczarowanie: powieści utopijne dla młodzieży, przeczytałam dwie Dobrani Ally Condie i Dawca Lois Lowry. To zupełnie nie dla mnie.  Dalej Faktotum Charlsa Bukowskiego. Wiem, że ten pisarz ma swoich zagorzałych fanów, ale ja się poddaję. Na koniec zostawiłam powieść tegorocznego noblisty Obfite piersi, pełne biodra. Widać się nie znam.

Nie mam planów czytelniczych na następny rok. Teraz kończę kolejną powieść Eduarda Mendozy. Mam nadzieję, że dzięki wpisom na Waszych blogach znów odkryje kolejnych ciekawych pisarzy.  

W Nowym Roku życzę wszystkim wielu miłych chwil z dobrą książką! :)

niedziela, 30 grudnia 2012

Salon Ciekawej Książki 2012

Tak wiem, to już było jakiś czas temu. Jednak przez pewien czas byłam pozbawiona aparatu fotograficznego. Zafundowaliśmy sobie nowy na święta i teraz mogę się już pochwalić. Na przykład takim oto autografem pani Anny Onichimowskiej:


Przy stoliku pani Anny spędziłam trochę czasu. Nie mogłam się zdecydować na jeden tytuł. W końcu wybrałam ten z najładniejszymi ilustracjami. Co tu dużo mówić, przyznaję się książki dla dzieci kupuję głównie dla ilustracji. Dlatego też jednym z pierwszych stoisk było stoisko Media Rodzina. Kupiłam sobie Czarną kurę, na którą to "chorowałam" od pewnego czasu. Media Rodzina wydaje pięknie ilustrowane książki dla dzieci. No, cacka po prostu. O Pinokiu pisałam tutaj. Poniżej dwie z ilustracji.  



Czarna kura to zbiór bajek rosyjskich dla dzieci.  Wprawdzie podtytuł książki to: baśnie rosyjskie, ale to może być termin trochę mylący, nie są to bowiem baśnie ludowe. Autorami tekstów do Czarnej Kury są Antoni Pogorielski, Aleksander Puszkin, Antoni Czechow i Mikołaj Gogol.

Dziwię się, że tak mało wydawnictw przywiozło swoich autorów na Salon. Koło siebie były umiejscowione stoiska wydawnictw Ezop, Media Rodzina i Literatura i w tym miejscu cały czas stały kolejki ludzi czekających na autograf. Znowu była przewaga wydawców książek dla dzieci, co akurat mi zupełnie nie przeszkadzało. Byłam za to rozczarowana imprezami towarzyszącymi. W tym roku nie było nic dla mnie. Ani ciekawych spotkań autorskich, ani dyskusji. Powłóczyliśmy się między stoiskami jakieś trzy godziny i to było tyle. Podobał mi się pomysł ze ścianą ilustratorów. Było takie miejsce, gdzie młodzi artyści mogli zamieszczać próbki swoich prac i kontakt do siebie. Ciekawe czy ktoś dzięki temu znalazł  pracodawcę. Kolejny plus to samo miejsce: nowoczesna hala targowa. Było przystrzennie, czysto, było gdzie usiąść i odpocząć, albo coś zjeść. Wiadomo, że imprezie łódzkiej daleko do targów w Warszawie, czy Krakowie, ale mam nadzieję, że będzie się dalej rozwijała, a ja za rok na pewno znów się tam pojawię.

Angelologia - Danielle Trussoni

Jest to powieść z cyklu: jak to dobrze, że na Ziemi żyją inne inteligentne istoty, które są okrutniejsze i bardziej bezwzględne niż ludzie. Odpowiadają za wojny, rzezie i całą niesprawiedliwość tego świta. Niezmiernie wygodne, doprawdy jaka szkoda, że nieprawdziwe! Poza tym Angelologia to świetne czytadło. Pochłonęłam w jeden wieczór i część nocy (w końcu to ponad 500 stron).   To taki paranormal plus powieść typu Kod Leonarda. Nie jestem fanką tej ostatniej pozycji, ale konwencję Angelologii przyjęłam bez zastrzeżeń.

Dobrze, w takim razie wypadałoby napisać, o co właściwie chodzi. Autorka oparła się na cytacie z Księgi Rodzaju, gdzie podane jest, że na początku świata aniołowie zeszli na Ziemię, wzięli za żony kobiety i mieli z nimi dzieci - nefilimów. I o walce tychże nefilimów i naukowców angelologów jest ta opowieść. Jak już napisałam wyżej, nie ma co za dużo  od niej oczekiwać, ale zapewnia rozrywkę na całkiem przyzwoitym poziomie. Mnie się w każdym razie podobała.

Piąte dziecko - Doris Lessing


 David i Harriet postanawiają być szczęśliwi, a dla nich szczęście to duża, wielodzietna rodzina. Kupują willę, bogaty ojciec Davida obiecuje pomoc finansową. Ich dom staje się bezpieczną przystanią dla krewnych i znajomych. Bije z niego ciepło, ludzie uwielbiają tam przyjeżdżać. Potem jednak rodzi się Ben. Nieładny, trochę zapóźniony i przede wszystkim socjopata, może nawet psychopata. Nie znam się na psychiatrii, ale nie przypuszczam, żeby pewne skłonności ujawniały się już u niemowlęcia, a w zasadzie, według tej książki, już w życiu płodowym. Obecność niedostosowanego dziecka rozbija rodzinę i izoluje ją. Kim miał być Ben? Próbą? Karą? A jeżeli karą, to za co? Harriet mówi w pewnym momencie, że to kara za to, że ośmielili się z Davidem marzyć o szczęściu dla siebie. Ale któż z nas nie chciałby być szczęśliwy? Nawet jeśli w ich marzeniu o dużej rodzinie było trochę egoizmu (zakładali bowiem, że cała rodzina będzie im pomagała), to przecież ich krewni mogli odmówić, a nie zrobili tego. Nikt nikogo do niczego nie zmuszał. W sporze o przyszłość rodziny bez lub z Benem rację mają i Harriet i David. W jeden z recenzji przeczytałam, że Piąte dziecko to obraz  matki pozostawionej samej sobie w obliczu problemu bardzo trudnego dziecka. Z tym też się nie zgadzam.  Harriet zamknęła się w sobie. Szukała pomocy u specjalistów psychologów, wychowawców. A przecież wiadomo, że obce osoby, nawet specjaliści nie zawsze mają pełny obraz sytuacji. Harriet uznała, że własna rodzina jej nie pomoże. Dlaczego tak założyła? Nie mam pojęcia.
Cała ta sytuacja jest dla mnie tak nierealna, że pasowałaby na temat powieści grozy z nurtu literatury popularnej. Tak, tam pasowałaby idealnie. 
Ostatnio nie mam szczęścia do Noblistów. Chociaż zwykle daję im drugą szansę. Tym razem też tak zrobię. Mimo wszystko.

niedziela, 23 grudnia 2012

Wesołych Świąt!

U Was też pewnie przygotowania idą pełną parą. Ja dopiero dzisiaj ubrałam choinkę, a od jutra radosna świąteczna bieganina :)

Wesołych Świąt!


środa, 19 grudnia 2012

Panowie i damy - Terry Pratchett

Świat Dysku można podzielić na kilka podserii, w których pewien typ bohaterów odgrywa największą rolę. Mamy więc cykl opowieści o wiedźmach z Lancre, do którego należą też Panowie i damy. Przyznaje, że akurat powieści o wiedźmach lubię najmniej. Chociaż są dwa wyjątki: Carpe Jugulum i Panowie i Damy właśnie.

W Lancre znajdują się "bramy", specjalne miejsca, które kiedyś łączyły świat ludzi i elfów. I nie elfy, to nie te przyjazne stworki z bajek dla dzieci. Jeżeli czytaliście powieść Jonathan Strange & pan Norrell, to wiecie o czym piszę. Przejścia zaczynają się otwierać. W Lange wielkie zamieszanie, bo właśnie trwają przygotowania do królewskiego ślubu. Czy jednak nikt nie zauważa niebezpieczeństwa? Oczywiście, że nie. Jest przecież babcia Weatherwax i niania Ogg (Magrat jest tymczasowo zajęta własnym ślubem). Zresztą zbliżają się posiłki: magowie i bibliotekarz z Niewidzialnego Uniwersytetu. Aha i są jeszcze młode wiedźmy bardzo ambitne i wyszczekane. Jak to nastolatki. Wszystko na barkach Babci Weatherwax. Tak to bywa, ale czy trzeba się poddawać? Ależ nie! Oczywiście, że nie.

Co to mogę więcej napisać? Jeżeli ktoś zna inne powieści Pratchetta i lubi ten typ humoru, to na pewno się nie zawiedzie. Ja tylko żałuję, że zostało mi tak niewiele tytułów Świata Dysku, których jeszcze nie czytałam. A co potem? Ech...

Nie licząc psa- Connie Willis

Powieść Nie licząc psa Connie Willis zaliczona jest do fantastyki naukowej, chociaż dla mnie to bardziej powieść przygodowa. Nic na to nie poradzę, że  sci-fi kojarzy mi się się podróżami międzyplanetarnymi i już.

Ned Henry jest podróżnikiem w czasie. Jego zleceniodawczyni, niezwykle apodyktyczna Lady Schrapnell, wysyła historyków w różne miejsca w czasie w poszukiwaniu strusiej nogi biskupa. Ned odbywa tyle skoków w czasie, że zapada na chorobę typową dla tego zawodu zwaną dyschronią. Najlepszym lekarstwem na tę przypadłość jest dużo snu i wypoczynek. Rzecz nie do zrealizowania, kiedy wokół krąży Lady Schrapnell.  Przełożony Neda - pan Dunworthy nie widzi innego wyjścia jak tylko odesłać swojego pracownika gdzieś bardzo daleko. Nie może to być ta rzeczywistość, bo Lady Schrapnell odnalazła by nieszczęśnika bez problemu i zaraz pogoniła do roboty. Ned trafia do 1888 roku, tam ma odpocząć, ale też jednocześnie wykonać ważną misję. Oczywiście w wyniku zaawansowanej dyschronii zupełnie zapomina co właściwie miał zrobić. Na swojej drodze spotyka młodego studenta Terenca i jego profesora. Razem wynajmują łódź. Mamy więc już trzech panów w łódce. A pies? Oczywiście jest i on - Cyryl pupilek Terenca. Dzięki niezwykłemu zbiegowi okoliczności Ned spotyka praprabakę Lady Schrapnell - Tossie, oraz swoją koleżankę z biura Verity.  Ned i Verity próbują zachowywać się tak, żeby nie zmienić biegu wydarzeń. Czy im się to udaje, no cóż... niekoniecznie.

Pisząc krótko, powieść czytało się świetnie. Dla każdego, kto lubi takie wiktoriańskie klimaty.

Przykurzone sci-fi: Śmierć trawy, Wyspa śmierci, Planeta zła

Powieści fantastyczne z przed kilku dziesięcioleci wcale nie były grube. Liczył się pomysł, a nie słowotok.
Ostatnio przeczytałam trzy: Śmierć trawy Johna Christophera, Wyspę śmierci Rogera Zelaznego i Planetę zła Roberta Sheckley'a.

Śmierć trawy przypomina mi do pewnego stopnia Dzień tryfidów Johna Wydhama. Tutaj też ludzkość musi zmierzyć się z naciągającą zagładą. W Śmierci traw jest nią powszechny głód. Miasta wyludniają się, ludzie wyruszają w poszukiwaniu żywności. Na drogach robi się tłoczno i bardzo niebezpiecznie. Gdzieś istnieją oazy. Gospodarstwa rolne położone na niedostępnych skrawkach ziemi. Do jednego z takich miejsc zdążają trzy małżeństwa. Po drodze porzucają dawne wzorce moralne. Liczy się tylko życie. Ich własne, oraz ich bliskich. Świat w których nie ma żywności jest światem bezwzględnym. Kiedy czytałam tę powieść nie mogłam się powstrzymać z porównywaniem jej z Dniem Tryfidów, na korzyść tej ostatniej. Tam też ludzkość stanęła przed dużym wyzwaniem, której przyczyną była powszechna ślepota i zagrożenie ze strony zmodyfikowanych roślin, tytułowych tryfidów. Przy całej skali nieszczęścia bohaterowie starają się jednak postępować uczciwie. Znaleźć rozwiązanie, ocalić siebie i swoich bliskich nie krzywdząc przy tym innych. To oczywiście nie jest takie proste. Ich wiara w człowieczeństwo zostanie poddana próbie. Ta powieść dała mi wiele do myślenia. Zastanawiałam się razem z bohaterami nad tym, które rozwiązanie byłoby lepsze, jak pogodzić pewne rzeczy, ile można poświęcić dla wspólnego dobra. Śmierć traw nie zrobiła na mnie aż takiego wrażenia.

Will Barrent  bohater Planety Zła budzi się na pokładzie statku. Nic nie pamięta, zna tylko swój numer. Za chwilę wszystko ma się wyjaśnić. Statek ląduje na planecie więziennej, a Will dowiaduje się, że został skazany za morderstwo. Na planecie nie ma strażników. Więźniowie pilnują się sami, dzięki systemowi kast i przywilejów. Awansować można tylko w jeden sposób - zabijając innego mieszkańca.
Jest jeszcze tajna organizacja, której celem jest wysłanie kogoś na Ziemię, żeby sprawdzić co się tam dzieje. Nikt z mieszkańców planety więziennej tego nie wie, całkowite odzyskanie pamięci nie jest możliwe. Ludzie narkotyzują się, żeby przypomnieć sobie choć skrawki dawnego życia. Nikt jednak nie potrafi złożyć tych fragmentów w logiczny obraz Ziemi. Na temat jak wygląda życie na rodzimej planecie krążą fantastyczne historie. Organizacja w końcu wybiera wysłannika. Specjaliści określają najbardziej prawdopodobny rodzaj  struktury społecznej. To co jednak odkrywa Will różni się bardzo od przewidywań organizacji. Ale tego już zdradzać nie będę.

Została jeszcze Wyspa Śmierci Rogera Zelaznego, o której nie napiszę dużo, bo chyba nie do końca zrozumiałam jaki był zamysł autora. Francis Sandow jest nieśmiertelny, nosi imię bóstwa i dzięki temu ma moc tworzenia. To dopiero znaczy czuć się jak Bóg! Jest samotny, mieszka na odludnej planecie,  żywiąc się resztkami wspomnień. Tak jest do dnia, kiedy dostaje  wiadomość, a w niej zdjęcie kobiety którą kochał. Pojawia się jego stary wróg i Francis  musi podjąć wyzwanie. Zanim podejmie się walki, Francis odwiedza najpierw swojego mistrza, przedstawiciela starej, niezwykle inteligentnej rasy, który wie wszystko o zemście. Sandow dociera na wyspę, na której ma się spotkać ze swoim wrogiem. Po drodze jednak wiele się zmienia i Sandow dochodzi do wnioski, że może walka na śmierć i życie nie zawsze jest konieczna. Może i to co napisałam nie brzmi najgorzej, ale książka nie zainteresowała mnie na tyle, żeby ją na dłużej  zapamiętać. Niczym mnie nie zaskoczyła, niestety.

Nieśmiertelność zabije nas wszystkich - Drew Magary

Lubię tego typu powieści: społeczeństwo w czasach wielkich zmian, ciekawe czasy jak z chińskiego przekleństwa. Mamy rok 2019 wymyślono lek na starzenie się. Specjalna szczepionka zapewnia, może nie nieśmiertelność, ale zatrzymanie proces starzenia. W dalszym ciągu możesz zginąć pod kołami samochodu, albo umrzeć na raka. Pojawiają się nowe problemy i ruchy społeczne. W trakcie czytania bawiłam się wymyślaniem nowych, potencjalnych zmian społecznych. Początkowo ludzi ogarnia euforia, porzucają pracę, stare religie i formalne związki chociażby takie jak małżeństwo. John, główny bohater, niczym się szczególnie nie wyróżnia. Przedstawiciel, nowego pokolenia wiecznych dwudziestolatków. Stara się przeżyć. Tylko tyle i aż tyle w świecie, który mimo szczepionki wcale nie stał się bardziej przyjazny dla człowieka. Pochłonęłam w dwa wieczory. Warto było.

środa, 12 grudnia 2012

Duma i Uprzedzenie - adaptacja filmowa i telewizyjna - Klub Jane Austen

Zacznę może od wersji amerykańskiej. Obejrzałam ją tuż po tym, kiedy weszła do kin. Potem wracałam jeszcze do niej dwa razy i za każdym razem utykałam gdzieś na początku, przypominając sobie, dlaczego ta adaptacja mnie rozczarowała. Ze względu na kolejną dyskusję w Klubie postanowiłam obejrzeć ją jeszcze raz i nie zmieniałam zdania.

Duma i Uprzedzenie powinna być filmem kostiumowym, w którym wielką wagę przykłada się szczegółów. Tak więc odpowiednie do epoki stroje, wnętrza i wzory zachowania. Jednym słowem "diabeł tkwi w szczegółach" i to właśnie drobiazgi tak mnie irytowały. Zacznijmy od balu u burmistrza. Przyjęcie zostało nazwane, pewnie trochę pogardliwie, wiejską potańcówką, ale nie przypuszczam, żeby mogło wyglądać tak jak to pokazano w filmie. Świeżo mianowany burmistrz na pewno bardzo dbał o odpowiedni dobór towarzystwa, w swoim własnym interesie zresztą. Nikt nie trafiał na przyjęcie przypadkowo. W jednej ze scen pani Bennet chwali się, że jedzą obiad z dwudziestoma rodzinami. Czyli w okolicy mieszkało około 20 liczących się rodzin o odpowiednim pochodzeniu i majątku, ale nie taki tłum jaki pokazano na filmie. To bardziej przypominało tancbudę na Dzikim Zachodzie, niż przyjęcie dla "szanowanych ludzi". Dalej, fryzury najmłodszych panien Bennet. Lydia i Kitty były już dopuszczone do towarzystwa, co oznaczało, że są uważane za osoby dorosłe i potencjalne kandydatki na żony. Każde oficjalne wyjście, a więc i bal u burmistrza było okazją do zaprezentowania się, a może i znalezienia kandydata na męża. Logiczne jest więc, że podobne "wyjście" było poprzedzone odpowiednimi przygotowaniami - najlepsze sukienki, staranne fryzury. Tym czasem najmłodsze panny Bennet zaprezentowały się na przyjęciu... w kucykach. Litości! Pewnie miało to podkreślić ich młody wiek, ale nie oto przecież chodziło, doprawdy! Chciałabym wiedzieć też co robiła ta świnia pod schodami? Na wsiach dawnej często budowano domy łączone z chlewnią, ale przecież nie w takim eleganckim dworku, w jakim zamieszkiwała rodzina Bennetów (przy okazji scenarzyści ździebko przesadzili z jego wielkością, moim zdaniem). Jest też scena w odrapanej kuchni. Podejrzewam, że miało to podkreślić fakt, że rodzina była biedna, tyle, że oni  biedni nie byli. Majątek był dziedziczony tylko w linii męskiej, a pan Bennet miał 5 córek i to było całe nieszczęście. Pan Bennet musiał dobrze liczyć rachunki, ale żyli zupełnie przyzwoicie.

Pamiętam, że zaraz po tym jak film wszedł na ekrany kin czytałam recenzję na stronie jakiejś gazety w którym dziennikarka zachwycała się tą adaptacją, twierdziła nawet, że jest dużo lepsza od wersji BBC. Ta druga była ponoć zbyt teatralna, źle dobrani pod względem wieku aktorzy itp. Zupełnie się z tym nie zgadzałam. Amerykańska wersja jest bardziej hollywoodzka - oświadczyny w deszczu i konkurent patrzący na swoją wybrankę oczami zbitego psiaka. Ja już chyba wyrosłam z tego typu romantyzmu. O urodzie aktorek nie będę dyskutowała, jednemu podoba się ta, a drugiemu zupełnie inna. Jeżeli dobrze pamiętam, to autorka recenzji zarzucała na przykład wersji BBC to, że aktorka grająca Lydię była zbyt dojrzała. Dobrze więc, jej odpowiedniczka z wersji amerykańskiej jest dużo bardziej dziecinna i tak też się zachowuje. Lydia z wersji brytyjskiej zachowuje się dużo bardziej wyzywająco. Jest dojrzałą kokietką. Tylko teraz pytanie, która Lydia bardziej zainteresowałaby rozpustnego Wickhama ta dziecinna, czy ta wyzywająca? Dla mnie odpowiedź jest oczywista.

Serial BBC widziałam już tyle razy, że teraz zwracam już uwagę na drugi plan, czyli to co się dzieje za plecami głównych bohaterów, rozmowy pod ścianami, gesty i uśmiechy innych osób na sali, stroje wieśniaków. Wszystko jest doskonale dopracowane. Pani Bennet i pan Collins są postaciami niewątpliwie komediowymi. Scena oświadczyn pastora jest doprawdy przekomiczna. Fragmenty z Lady Katarzyną de Bourgh to też jedne z moich ulubionych. Ta mimika! W serialu było więcej czasu na to, żeby zaprezentować postacie i umotywować ich decyzje. W wersji kinowej, z oczywistych przyczyn, akcja biegła w szalonym tempie i czasami trudno było zrozumieć, dlaczego coś wydarzyło się tak, a nie inaczej. Elizabeth z wersji brytyjskiej jest odważna, ale nie bezczelna. Zachowuje się dystyngowanie, odpowiednio do swojego statusu społecznego. Może i siostry Bennet z serialu nie zachowują się tak beztrosko, jak te z filmu, ale przecież Brytyjki były słynne ze swojej powściągliwości. Tak były wychowane - konwenanse i etykieta.

Zawsze mam problem z pisaniem o książkach, czy filmach, które naprawdę mi się podobają. Coś jest dobre i już. Zresztą sami możecie porównać, obie wersję są dostępne na youtube i to z polskim lektorem.

Na koniec chciałabym napisać jeszcze kilka słów o serialu "W świecie Jane Austen" nawiązującym do "Dumy i Uprzedzenia". Główna bohaterka Amanda przenosi się niespodziewanie do świata powieści. W tym samym czasie z tego drugiego świata znika Elizabeth Bennet. Amanda, która doskonale zna twórczość Jane Austen stara się dopilnować, żeby wydarzenia działy się tak jak powinny, tyle, że oczywiście nic z tego nie wychodzi. Bez Elizabeth wszystko się plącze.  Ciekawie przedstawiono postać Wickhama. Nie odpowiadało mi tylko zakończenie całej historii. Teraz uwaga zdradzam szczegóły! Jak już scenarzysta tak ładnie wszystko poplątał, to mógł zrobić parę z Amandy i Wickhama właśnie. Doskonale do siebie pasowali. To chociaż byłby element zaskoczenia, a tak to mamy zakończenie jakie było do przewidzenia i trochę bez sensu.

Do "Dumy i Uprzedzenia" nawiązuje oczywiście też Dziennik Bridget Jones i pewnie wiele innych filmów. Wersji Bollywoodzkiej nie obejrzałam. Nie dałam rady.

wtorek, 27 listopada 2012

Anastazja Kamieńska i Władisław Stasow

Mam takie zaległości w pisaniu postów, że nie ma innej rady, tylko muszę porobić zestawienie ostatnio przeczytanych powieści. Może zacznę od kryminałów rosyjskiej pisarki Aleksandry Marininy. Cyklem zainteresowałam się po przeczytaniu recenzji Agnes. Najpierw wysłuchałam "Kolacji z zabójcą", a potem już poszło: "Czarna lista", "Obraz pośmiertny" wydawnictwa Biblioteka Akustyczna. Potem zostały wydania papierowe: "Śmierć i trochę miłości", a teraz leży przede mną powieść "Męskie sprawy". Nie przejmuję się zupełnie kolejnością wydań  tomów, najwyżej dowiem się czegoś nowego z życia prywatnego Anastazji wcześniej, to nie ma znaczenia. Każda książka opowiada przecież inną historię.
Anastazja Kamieńska, jak sama wielokrotnie podkreśla, nie jest detektywem tylko analitykiem. Najważniejsze pomysły powstają, kiedy siedzi przy swoim policyjnym biurku popijając hektolitry kawy, albo podczas bezsennych nocy. Złośliwi koledzy z pracy śmieją się z niej, że to taki Nero Wolfe w spódnicy. Kamieńska, tak jak i Sherlock Holmes, jest też mistrzynią kamuflażu. Szafy w jej mieszkaniu pełne są strojów na każdą okazję i dla różnych typów osobowości. Anastazja jest bystra, ma doskonałą pamięć i zdolności językowe, poza tym jest niewiarygodnie... leniwa. Doskonali detektywi są irytujący, czyż nie? A tak Kamieńska nie onieśmiela, bo ma wady, jak każdy z nas.
Władisław Stasow, to kolega z pracy Anastazji. Ten emerytowany policjant jest bohaterem "Czarnej listy", której akcja dzieje się w krymskim kurorcie.  Na festiwal filmowy przybywają gwiazdy, dziennikarze i nowobogaccy. Pamiętam jak sama leciałam samolotem na Krym. Na pokład wsiadali Rosjanie, każdy miał zapięty na nadgarstku gruby złoty zegarek i najlepiej jeszcze kilka złotych łańcuchów na szyi. A po za tym upał. Wszechogarniający żar. Ciężko się myśli w takich warunkach, a tu trzeba ruszyć głową, bo giną kolejne osoby. W dodatku miejscowa policja jakoś nie kwapi się do pomocy. Stasow jeszcze nie raz pożałuje, że w ogóle się w to wplątał.
Jeżeli miałabym wybrać, który z tych tytułów podobał mi się najbardziej to byłoby to "Śmierć i trochę miłości" w którym Kamieńska ściga mordercę panien młodych. Podobny motyw był w powieści Jamesa Pattersona "1st to die", tyle, że, jak to u Pattersona, historia była dużo bardziej okrutna. To ja już wolę sposób pisania Aleksandry Marininy.



sobota, 24 listopada 2012

Baby blues


Seria Baby Blues autorów Ricka Kirkmana i Jerrego Scotta doczekała się w Stanach ponad dwudziestu tomów. U nas jak dotąd ukazały się trzy: "To będzie trudniejsze, niż myśleliśmy", "Ona już to robi" i "Zgadnij, kto dziś nie zmrużył oka?" Na razie wydawnictwo Egmont nie zapowiada wydania kolejnych części. W anglojęzycznej wersji rodzina MacPherson składa się już z pięciu osób: rodziców i trójki dzieci. Powstał też serial animowany pod tym samym tytułem.
Dobrze, ale wracajmy to polskiego tłumaczenia. Kogo my tu mamy? Parę "świeżo upieczonych" rodziców Wandę i Darryla, oraz ich malutką córeczkę Zoe. A poza tym, no cóż życie... Wanda i Darryl starają się spełnić wszelkie wymogi bycia doskonałym rodzicem, z różnym skutkiem, oczywiście. Snują się po kartach
komiksu niewyspani i przemęczeni, sfrustrowani, ale szczęśliwi. Możecie powiedzieć, że to się nawzajem wyklucza, ale jak widać rodzicielstwo może zawierać w sobie wiele skrajnych emocji.
Mój mąż się zaśmiewał czytając poszczególne paski, ja przeczytałam z zainteresowaniem, ale jakoś nie zaśmiewałam się do łez. Pewnie dlatego, że tak mniej więcej wyobrażam sobie opiekę nad noworodkiem. Nie mam złudzeń. A zresztą, czy ktoś poza Bridgie Jones ma? Pamiętacie może taką scenę z "W pogoni za rozumem", kiedy Bridget wyobraża sobie, że wita Marka w łazience z czyściutkim malcem na ręku, ubranym w markowe ciuszki i anielsko grzecznym? W każdym razie, jeżeli komuś roi się taki rozkoszny obrazek, to można mu kupić na prezent Baby Blues.

Z komiksy bardzo dziękuję Agnes!

Oficjalna strona autora

poniedziałek, 12 listopada 2012

Kroniki Birmańskie - Guy Delisle

Piękna, nieśpieszna opowieść autobiograficzna. Przeczytałam ją dzięki uprzejmości Agnes. Agnes, bardzo dziękuję! Żona autora komiksu pracuje w fundacji Lekarze bez Granic. Misją MSF jest, aby dotrzeć z pomocą lekarską tam, gdzie ludzie są jej pozbawieni. I tak małżeństwo z małym synkiem Louisem trafia do Birmy. Słyszeliście o Birmie? Ja przyznaje, nie za dużo. Kraj rządzony przez juntę wojskową widziany oczami Europejczyka. To  i tak jest wygładzony obraz. W końcu Guy z rodziną mieszka w luksusowej dzielnicy, ich synek chodzi do francuskiego przedszkola, od czasu do czasu można wpaść na imprezę do francuskiej ambasady, czy australijskiego klubu. Ten prawdziwy, nie uładzony świat jest gdzieś tam w zamkniętych enklawach, do których jeździ żona Guy'a. Biurokracja, cenzura, wojsko na ulicach, a zwykli obywatele radzą sobie jak umieją. To co mi się bardzo spodobało, to sposób prowadzenia narracji. Nie ma tu moralizatorstwa ani nadęcia. Guy opowiada po prostu to co widzi, codzienne życie  mieszkańców kraju rządzonego przez dyktaturę wojskową widziane od wewnątrz, przeżywane wspólnie z jego mieszkańcami. Dzień za dniem, niby nic takiego, a jednak... Przeczytane w jeden wieczór :)

piątek, 26 października 2012

Rany wylotowe - Rutu Modan

Komiks trafił w moje ręce przez przypadek. Oczywiście kojarzyłam ten tytuł dużo wcześniej, ale przyznam, że trochę zniechęciły mnie przykładowe kadry zamieszczone przez jeden ze sklepów internetowych. Na rysunkach widniał obraz oddziału patologii. Lekarze rozcinali właśnie jakiegoś biedaka; wystające wnętrzności i krew na podłodze.  Pomyślałam sobie, że jeżeli przez większość komiksu "walaja się flaki" to ja dziękuję za taką lekturę. Nie spodziewałam się tak  dobrze  opowiedzianej i narysowanej  powieści obyczajowej. A tu proszę - niespodzianka!

Kobi Franco, taksówkarz po trzydziestce otrzymuje niespodziewanie wiadomość, że jego ojciec mógł zginąć w zamachu bombowym. Spotyka młoda dziewczynę Numi, na którą znajomi wołają "żyrafa". Wspólnie wyruszają na poszukiwanie ojca bohatera.  Jak to zwykle bywa w takich opowieściach w trakcie podróży zaczynają dostrzegać nowe fakty i zbliżają się do siebie. Czyta (i ogląda) się świetnie. Polecam z czystym sumieniem.

czwartek, 25 października 2012

Wdowa Couderc - Georges Simenon

To jeden z tych przypadków, kiedy wstęp do powieści jest tak samo ciekawy jak sama powieść. Georges Simenon napisał 400 powieści (!) prowadził przy tym bujne życie towarzyskie, a jego biografowie zastanawiali się jak to było możliwe. Chociaż z drugiej strony, skoro na napisanie powieści wystarczało mu zwykle 3 tygodnie... Jestem pełna podziwu.  Georges Simenon, o którym nigdy wcześniej nie słyszałam, był pewien, że dostanie nagrodę Nobla i był zdruzgotany, kiedy tak się nie stało. Za swojego największego konkurenta uważał Alberta Camusa i to on, a nie Simenon, otrzymał Nobla w 1957 roku. Camus przeszedł do historii literatury, o Simenonie mało kto słyszał, tymczasem autor wstępu Paul Theroux próbuje nam udowodnić, że niesłusznie zapominamy o tym belgijskim pisarzu.

Dobrze, teraz co do samej powieści. Język Wdowy Courderc jest bardzo prosty, lakoniczny. Ponoć autor powiedział kiedyś, że jeżeli widzi jakieś ładne zdanie, to natychmiast  je wykreśla.  Ta prostota każe skupić się nam na samej fabule.

Jean bohater powieści dopiero co wyszedł z więzienia, wsiada do autobusu bez większego bagażu i bez celu. Zaniedbany, a mimo to przyciąga wzrok kobiet. Wpada w oko dwadzieścia lat starszej od niego wdowie. To silna kobieta, która już dużo przeszła w życiu. Ponieważ ma takie, a nie inne doświadczenia uważa, że o wszystko w życiu musi walczyć, podporządkować sobie otoczenie wszelkimi sposobami. To są bohaterowie naszego dramatu. A dalej cóż miłość, zazdrość  i wyrzuty sumienia. Wszystko co bolesne, zagmatwane, ludzkie.

Zapomniałam jeszcze dodać, że powieść wyszła w Serii Nowy Kanon. Jak na razie się na niej nie zawiodłam.


środa, 24 października 2012

Nazywam się numer cztery - Ting-Xing Ye

Po powieści Mo Yan "Obfite piersi, pełne biodra", nabrałam ochoty na prawdziwą opowieść z tamtych czasów. Nazywam się numer cztery to wspomnienia Ting-Xing Ye z czasów klęski głodu i Wielkiej Rewolucji Kulturalnej w Chinach. Ting-Xing Ye jest córką właściciela fabryki. W wyniku obowiązkowej nacjonalizacji, państwo przejmuje fabrykę ojca. Ojciec Ye popada w depresję, ciężko choruje i wkrótce umiera. Wdowa zostaje sama z czwórką dzieci i wkrótce też podąża za mężem. Sierotami zajmuje się przyszywana babka. Rodzina Ting-Xing z zamożnej staje się bardzo biedna. W dodatku dzieci czekają szykany w związku z pochodzeniem. Są przecież potomstwem kapitalisty. Mao Zendong zarządza obowiązkowe przesiedlenie części ludności z dużych miast do obozów na wsiach. Ye trafia do jednego z nich, gdzie musi walczyć z tęsknotą za domem, strachem przed przyszłością, i co tu dużo mówić często  po prostu walczyć o życie.

Uważam, że tego typu wspomnienia powinny być w spisie lektur szkolnych. Przede wszystkim dlatego, żebyśmy mogli uzmysłowić sobie, że naprawdę nie żyjemy w najgorszych czasach, ale również po to, żeby przypomnieć jak naprawdę wyglądał komunizm.

wtorek, 23 października 2012

Obfite piersi, pełne biodra - Mo Yan

Kilkanaście dni temu Mo Yan otrzymał Literacką Nagrodę Nobla. Popędziłam do biblioteki i udało mi się zdobyć ostatni egzemplarz jego książki "Obfite piersi, pełne biodra". Kiedy zaczęłam czytać opowieść o rodzinie Shangguan nawet się ucieszyłam, bo zapowiadało się na sagę rodzinną, a ten typ powieści bardzo lubię. Najpierw poznajemy Shangguan LU, która przygotowuje się do narodzin kolejnego dziecka. Do tej pory urodziła 7 córek i nieciepliwie czeka na syna, tym bardziej, że synowie są bardziej cenieni niż córki. Na świecie pojawia się  Shangguan Jintong i od tej pory to on staje się narratorem powieści.

 Dopiero dzisiaj przeczytałam w Wikipedii fragment uzasadnienia przyznania Nobla. Mo Yan dostał tę nagrodę jako ten "który z halucynacyjnym realizmem łączy opowieści ludowe, historię i współczesność". Pewnie gdybym przeczytała to wcześnie, to dwa razy zastanowiłabym się czy warto sięgnąć po tę książkę. Bo cóż to znaczy "halucynacyjny realizm"? Z recenzji umieszczonych w internecie wynika, że niektórzy próbują przypiąć książce łatkę realizmu magicznego, ale to też nie jest to. Pewnie, że dużo rzeczy i zjawisk występujących w powieści jest mało prawdopodobne, ale nie dodaje to uroku, czy magi tej powieści, jest raczej irytujące. Weźmy na ten przykład samego bohatera. Jington opowiada staje się narratorem właściwie w momencie, kiedy wydaje pierwszy krzyk. Niech i tak będzie, to nie problem. Jington ma obsesje na punkcie kobiecych piersi, dlatego między innymi do siódmego roku życia odmawia spożywania innego pożywienia jak mleko matki. Z książki wynika, że Jington miał wyrosnąć na bardzo przystojnego mężczyznę. Jak to jest możliwe, skoro był permanentnie niedożywiony (kobiece mleko po jakimś traci wartości odżywcze) i miał potwornie krzywy zgryz (przy takim sposobie odżywiania nie mogło być inaczej). Jest też scena, kiedy Lu razem ze swoją najstarszą córką pchają wózek z trójką małych dzieci. Pchają go trzy dni. Obie mają obwiązane, lotosowe stopy. Jest taka scena w książce Lisy See "Dziewczęta z Shangaju", kiedy siostry uciekają przed Japończykami i ładują matkę na wózek. Bowiem ich matka z połamanymi, lotosowymi stopami, nie mogłaby szybko, ani długo iść. Może scena ta miała pokazywać determinację, ale mimo wszystko nie jestem przekonana.  Zresztą Mo Yan zafundował jednej rodzinie tyle tragedii i przedziwnych splotów okoliczności, że cała ta opowieść wydał mi się mało wiarygodna. Ten nadmiar sprawił, że zupełnie zobojętniałam  na losy bohaterów. Część scen jest kuriozalnych, inne określiłabym  nawet jako niesmaczne.  Pewnie krytyk literacki odnajdzie w tej powieści uniwersalne odbicie czegoś tam, ale ja nie potrafię. Na okładce wydawca umieścił cytat z zagranicznej recenzji "Proza wyrazista, czerpiąca humor z najtragiczniejszych źródeł". Gdzie ten humor ja się pytam?  Nie wierzę prozie Mo Yan. A jeżeli miałabym polecić powieść o XX-wiecznych Chinach to byłyby to Dzikie łabędzie, autorstwa Jung Chang.

niedziela, 21 października 2012

Egipcjanki - Christian Jacq

Egipcjanki - Christian Jacq
Świetna książka popularno-naukowa o życiu Egipcjanek za czasów świetności Egiptu. Dzięki Christianowi Jacq przekonałam się jak bardzo się myliłam w swoich wyobrażeniach na temat tamtych czasów. Z szkolnych podręczników do historii pamiętam obrazki niewolników ciągnących ciężkie kamienie i poganianych przez nadzorców z batami. Nie wyglądało to na czasy, w których chciałybyśmy żyć. A może jednak się mylimy? Okazuje się, że kobietom żyło się w Egipcie całkiem nieźle. Lepiej niż w starożytnej Grecji, Rzymie czy średniowiecznej Europie. Przede wszystkim kobiety mogły zajmować najwyższe stanowiska, z faraonem włącznie. Nikogo to nie dziwiło. To Grecy, czy  Rzymianie byli zaskoczeni, a ich urzędnicy robili wszystko żeby ograniczyć przywileje kobiet z nad Nilu. Egipcjanki rozbudzały ich wyobraźnię: były pewne siebie, samodzielne, przedsiębiorcze, doskonale wykształcone. Ginekologia i położnictwo stało na bardzo wysokim poziomie. Zresztą kobiety często zajmowały się medycyną. Podobał mi się sposób zawierania małżeństw: mężczyzna budował dom, kiedy skończył zapraszał do niego kobietę. Spisywali od razu umowę, jak dzielą się wspólnym majątkiem w razie rozwodu i to było tyle. Proste?
Polecam, nawet tym osobom, które nie lubią historii, mam na myśli taką "szkolną historię". Sama jej nie cierpiałam.

piątek, 19 października 2012

Northanger Abbey - adaptacje filmowe - Klub Jane Austen

Dobrze, przyznaje, to jeden z tych filmów, który oglądałam już ponad 20 razy. Nie mam nic do zarzucenia tej brytyjskiej adaptacji z 2007 roku.  Bardzo dobrze dobrani aktorzy i to zarówno pod względem wieku jak i urody.   W powieści nie ma nic o tym, że John Thorpe był taki mało urodziwy, powinien za to być bardziej gburowaty. Ale ta mała zmiana w niczym nie zaszkodziła całości. Niektórzy blogerzy uważają, że aktorka grająca Eleonorę była za stara do tej roli. Nie zgadzam się z tym. Eleonora była już dojrzałą, doświadczoną kobietą i na taką wyglądała.  Na innych blogach czytałam też, że scenarzysta Andrew Davies odarł Catherine z niewinności, wprowadzając scenę z balią, dając  w ten sposób do zrozumienia, że w dziewczęciu budziła się kobieta. Ja nie mam takich zastrzeżeń, w końcu miała to być postać z krwi i kości. Bardzo lubię scenę pierwszego tańca Catherine i Henrego. Jak można było nie polubić Henrego od pierwszego wejrzenia? W dodatku uśmiech J.J. Feilda jest naprawdę zniewalający. Zauważyliście utwór przy którym tańczą Henry i Catherine (w jednej z kolejnych scen)? Dokładnie ten sam, co w adaptacji BBC "Dumy i Uprzedzenia". Pewnie taki wewnętrzny żart :) Carey Mulligan jest świetna jako Isabella. Jej zachowanie, strój, sposób wysławiania się - wszystko dobrze określa jej charakter.

Jest jeszcze jedna adaptacja, też produkcji brytyjskiej z 1986. Polecam tylko zagorzałym fanom. Naprawdę trudno przez to przebrnąć. Fryzury, makijaż, wszystko według mody z lat 80-tych. Czyli Catherine ma na przykład oczy pomalowane "na pandę", a zainteresowanie okazuje wyraźnym wytrzeszczem. Autor dialogów uznał widać, że widz sam się nie domyśli pewnych rzeczy, jak choćby tego, że John "polował" na pannę z dużym posagiem i postanowił, że wszystko powinno być powiedziane wprost. Szkoda. Motyw przyjaźni z Isabellą jest ledwie zaznaczony, a większość akcji rozgrywa się w samym opactwie. Za to pomysł  wstawek jak z prawdziwej powieści gotyckiej został także wykorzystany  w tej późniejszej adaptacji z 2007.

Teraz co do samych tych wstawek, które moim zdaniem są zabawne i dodają filmowi uroku. Zastanawiam się, czy scenarzysta nie wzorował się na obrazach znanych mistrzów. Weźmy chociażby taką scenę (przewińcie na 5,40):




Czy nie przypomina ona obrazu  Henrego Fuseli "Nocna mara"?


Tylko tego konia brakuje. Niestety nie udało mi się znaleźć więcej obrazów na poparcie mojej teorii, ale może wam się coś kojarzy?

poniedziałek, 15 października 2012

Komiksy przywiezione z MFKiG 2012.

We mgle (Rewolucje 7) Jerzy Szyłak, Mateusz Skutnik
 Spotkanie z kolejnym geniuszem zbrodni. Fabuła dość zawikłana i do tej pory, mimo, że czytałam już trzy razy, nie jestem pewna, czy dobrze poskładałam elementy tej układanki. I jak zwykle cudowne kolory. Tym razem w czerwieni. A to jak jest namalowana mgła, coś wspaniałego! Trzeba zobaczyć z bliska.








Ostatni wyczyn (Bler 3) Rafał Szłapa

 Nasz polski superbohater jest coraz bliższy wyjaśnienia zagadki  pochodzenia swoich supermocy. Czas już najwyższy, bo coraz częściej ogarnia go poczucie zniechęcenia. Wiedza jest siłą, która daje motywacje do dalszego działania, bez niej czuje, że porusza się wśród duchów minionych wydarzeń.
W tym tomie jeszcze więcej akcji i wybuchów. Jak na komiks o superbohaterze przystało.


Bezdomne wampiry Tadeusz Baranowski

Bezdomne wampiry to zbiór krótkich historyjek o dwóch niezbyt rozgarniętych wampirach Szlurpie i Bulpie. Połowę z nich znałam już wcześniej, bo zostały wydane jako  dodatki do innych tytułów. Niebanalny humor sytuacyjny i słowny, to jest to co zawsze lubiłam w komiksach pana Baranowskiego. Tylko dlaczego w tych ostatnich opowieściach przebija się taka rozpoznawalna nutka, ja wiem żalu może, może nawet trochę rozgoryczenia?


Lincoln 2 Olivier Jouvray, Jerome Jouvray

Tym razem wyjątkowo zrzędliwy rewolwerowiec przyjeżdża do dużego, bardziej cywilizowanego miasta. Jego zachowanie nie spotyka się ze zrozumieniem lokalnych mieszkańców. Jak to dobrze, że w poprzedniej części Bóg obdarzył go nieśmiertelnością, bo dostaje tęgie lanie na każdym kroku. Cóż za brak zrozumienia dla innego stylu bycia! Aha, oczywiście jest jeszcze Szatan, który ma wobec niego swoje plany.
Druga część równie dobra jak pierwsza i tak samo zabawna.
Neptun (Long John Silver 2) - Xavier Dorison, Mathieu Lauffray

Drugi tom, czteroczęściowej serii, może nawet trochę ciekawszy od pierwszego. Przynajmniej więcej się dzieje, a sama opowieść przebiega bardziej "płynnie". Całość akcji rozgrywa się na galeonie Neptun, gdzie pirat Long John Silver pokazuje wreszcie na co go stać i już wiemy dlaczego jego imię sieje postrach  wśród żeglarzy. Statek płynie ku wybrzeżom Amazonii, gdzie nasi bohaterowie mają nadzieję znaleźć złoto, dużo złota.



Viva l'arte (Kłamca, #1) Jakub Ćwiek, Dawid Pochopień
Komiksowa wersja przygód Lokiego. Te osoby, które czytały powieści niech się nie martwią, to zupełnie nowa historia, tyle, że w tym samym świecie. Powieści należą do książek, które mogę przeczytać, ale nie muszę kupować. Komiks kupiłam i nie żałuję.

Pocztówki z Białegostoku - Joanna Karpowicz

Komiks promujący miasto Białystok, wydany przez Centrum Zamenhofa. Wielka szkoda, że nie dwujęzyczny. Znam Białystok i ten z kadrów komiksu jest dla mnie trochę za bardzo "przaśny". Chociaż  dla artystki z Krakowa wyglądał może jak głęboka prowincja. "Mój" Białystok wygląda trochę inaczej. Ale rysunki bardzo ładne i żałowałam przy czytaniu, że taki krótki.


Legendy Bydgoskie - Bydgoszcz w komiksie - różni artyści

Pierwszy raz zdarzyło się, żebym na festiwalu kupowała komiksy promujące miasta i to nawet dwa na raz. Zakładałam, jak widać nie do końca słusznie, że nie będzie na czym oka zawiesić. A tu proszę całkiem miła niespodzianka. Ponieważ każda legenda została narysowana przez innego artystę, jest to bardzo ciekawy zbiorek. Oczywiście nie wszystkie mi się spodobały, ale to było do przewidzenia. Przyczepię się tylko do okładki, ta białostocka bardziej przyciaga wzrok.

Dzieci i ryby głosu nie mają (Marzi 1) - Marzena Sowa i Sylvain Savoia
 Pierwszy tom Marzi został wydany już pięć lat temu, ale kupiłam go dopiero teraz, zresztą na prezent dla 10-letniej dziewczynki. Myślę, że się sprawdzi, bo główna bohaterka jest mniej więcej w tym samym wieku. Rzecz się dzieje w PRL-u, w latach 80-tych. Problemy Marzi to dla mojego pokolenia nic nowego. Ja w dodatku nie czuje sentymentu do lat dzieciństwa z tamtych czasów, ale jak napisałam to nie dla mnie. Myślę, że dla dzieci urodzonych po 89, to świat trochę jak z innej planety, więc może być ciekawy. Mam przynajmniej taką nadzieję.

A sam Festiwal? Zupełnie w porządku. Wyjątkowo większość czasu spędziliśmy na panelach "30-lecie Fantastyki", a nie w kolejkach po autografy. Odwiedziliśmy nową księgarnie Incal, spotkaliśmy znajomych. Bez nerwów i przepychanek. Słyszałam, że wydawnictwa też były bardzo zadowolone. Ponoć sprzedaż na stoiskach szła dobrze jak nigdy. Zresztą, zostawiłam sobie zakup części tytułów na niedziele i okazało się, że się spóźniłam. Ha! Moja wina.
 
Na zdjęciu Marzena Sowa i  włoski rysownika Igort pochłonięci rozmową, jeden z powodów dla których  kolejka wlokła się niemiłosiernie.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...