środa, 29 lutego 2012

Tajemnica zamku Valmy

Książkę przeczytałam zachęcona tą recenzją. Tak jak i Lilybeth zdecydowałam się na nagranie audio. Była to bardzo dobra opowieść, którą wysłuchałam z przyjemnością w drodze do pracy. Było romantycznie, czasami trochę strasznie, choć nie jest to opowieść o duchach.

Tajemnica zamku Valmy to powieść gotycka z wątkiem kryminalnym pani Mary Steward. Powieść została podzielona nieprzypadkowo na 9 części. Bohaterka Linda Martin jedzie do Francji, żeby objąć posadę guwernantki dziesięcioletniego Filipa. Jej nowym domem ma wkrótce stać się Château Valmy - rozległa posiadłość, położona w przepięknej okolicy. Kiedy Linda po raz pierwszy zbliża się do zamku, nagle przypomina sobie wiersz z dzieciństwa o 9 karocach. W wierszu narrator kusi młodą dziewczynę, żeby wsiadła do jednej z dziewięciu karoc. One zawiozą ją do pięknego pałacu na wielka ucztę, wystarczy tylko wsiąść do jednej z nich. Śpiesz się, śpiesz - ponaglają słowa wiersza. Dziewięć karoc - dziewięć rozdziałów. Tylko, czy rzeczywiście Château Valmy to pałac z bajki?

Linda z pewnym przekąsem sama siebie nazywa Kopciuszkiem. Jej rodzice zginęli kiedy miała kilkanaście lat i od tamtej pory mieszkała w angielskim sierocińcu. Mama jej była Angielką, a tata Francuzem. Kiedy więc pojawiła się możliwość powrotu do Francji, gdzie Linda spędziła dzieciństwo, czuje, że wygrała los na loterii. Jej podopieczny - Filip jest dziedzicem Château Valmy. Jego rodzice również zginęli w wypadku i chłopiec czuje się bardzo samotny. Linda ma opiekować się chłopcem i uczyć go angielskiego. Wkrótce okaże się jednak, że jest może jedyną osobą, której chłopiec może zaufać. Żeby ocalić życie chłopca Linda będzie musiała postawić wszystko na jedna kartę.


Zachęcam do przeczytania recenzji Lilibeth.

Z braku polskiej okładki, skorzystałam z okładki wydania angielskiego.

wtorek, 28 lutego 2012

Dlaczego warto kupować komiksy?

Ten post napisałam dla osób, które nie czytają komiksów.

Przede wszystkim co to znaczy, że lubię czytać komiksy? Równie dobrze mogłabym powiedzieć, że lubię czytać powieści. Dobrze, ale jakie powieści - obyczajowe, psychologiczne, fantasy? Jeżeli mieszkałabym we Francji, albo w Belgii takie pytanie byłoby jak najbardziej na miejscu. Tam miesięcznie wychodzą tysiące nowych tytułów komiksów, każdego rodzaju. W Polsce rynek jest niewielki, to i wybór mały. Wyobraź sobie proszę, że masz do wyboru wszystkie tytuły powieści wydane w ostatnim miesiącu w Polsce. Byłoby tego pewnie kilka regałów. Stoisz przed nimi, wybierasz, wybrzydzasz i masz do tego pełne prawo. Może się okazać, że ze wszystkich nowości wydawniczych wybierzesz tylko jedną książkę. Tymczasem komiksy wydane w Polsce w ostatnim miesiącu zajęłyby najwyżej jedna półkę. Może się zdarzyć więc, że żaden tytuł nam nie będzie odpowiadał. Ale może w kolejnym miesiącu znajdziemy coś dla siebie.

Nie oceniajmy komiksu po jednym tytule. Często osoby, które twierdzą, że nie lubią jakiegoś rodzaju literatury na przykład fantastyki, nigdy żadnej nie czytały, a swoją opinię opierają na wrażeniach po obejrzeniu kilku okładek, które zobaczyły w Empiku. Jedna z moich znajomych powiedziało mi kiedyś, że nie cierpi komiksów. "A co czytałaś?" - spytałam. "A wiesz mój syn zmusza mnie, żebym mu kupowała, takie o samochodzikach". Jednym słowem była to pewnie publikacja z rodzaju tych, które układa się przy kasach w supermarketach. Komiksy to dla większości rodziców to Kaczord Donald i Witch. Poleciłam jej Przybysza Shaun Tana. Była zachwycona.




Zdarzyło się nie raz, że znajomi, którzy odwiedzali nas po raz pierwszy patrzyli na nasze półki i dziwili się, że jest tyle rodzajów komiksów. Ja też jestem bardzo wybredna, kupuje tylko ułamek tego, co jest wydawane. Nie przejmuje się też zbytnio opinią krytyki na temat tego czy tamtego tytułu. Selekcja rozpoczyna się w momencie, kiedy patrzę na sposób rysowania. Jeżeli mi nie odpowiada, to nawet nie sprawdzam o czym jest komiks. Dla mnie osobiście najbardziej wartościowe są komiksy nieme. Im mniej tekstu tym lepiej. To obrazy mają przemawiać w komiksie, nie słowa.

Przyznam, że im bardziej malarskie są kadry komiksu, tym jest większe prawdopodobieństwo, że go kupię. Kolor jest dla mnie bardzo ważny. Jeżeli macie ochotę zobaczyć rysownika komiksów przy pracy, bardzo proszę:


Grzegorz Rosinski - Lames de fond from Libertago Ltd. on Vimeo.


Dobrze, ktoś może powiedzieć, ale po co mam od razu kupować, wystarczę, że pożyczę. Niestety, to nie jest takie proste. Komiksy są wydawane w Polsce w bardzo małych nakładach. Czasami nawet mniejszych niż tysiąc egzemplarzy. Dlatego właśnie Biblioteka Uniwersytecka w Poznaniu postanowiła otworzyć czytelnie komiksową, przy dziale zbiorów specjalnych. Po to, żeby zachować te druki dla przyszłych pokoleń.

W Polsce obowiązuje przepis o egzemplarzu obowiązkowy, który otrzymuje kilkanaście bibliotek w Polsce. Jeżeli mieszkacie więc w dużym mieście macie szanse odnaleźć swój ulubiony komiks w katalogu bibliotecznym. Komiksy najlepiej kupować w specjalistycznych księgarniach, głównie internetowych, bezpośrednio od wydawcy i od autora. To ostatnie rozwiązanie jest coraz popularniejsze. Dlatego bardzo pomocne stają się strony, których autorzy zbierają informacje o tym, co i kto wydał. Jak na razie najlepszą tego typu stroną, którą znam jest Wielkie Archiwum Komiksu. Logo znajdziecie po lewej stronie mojego bloga.



Już przyzwyczaiłam się do tego, że kupuje komiksy bezpośrednio od samego autora. Po raz pierwszy jednak robiłam zamówienie na antologię komiksową, która nawet jeszcze nie weszła do druku. Wydawca zbierał chętnych, żeby ustalić ile w ogóle egzemplarzy ma wydać. Z tego co wiem, było nas mniej niż 300 osób. Trzeba się też spieszyć. Średnio do roku po wydaniu komiksu trzeba się zdecydować: kupić nie kupić? Potem zostaje tylko Allegro, albo zagraniczne księgarnie (jeżeli komiks jest obcojęzyczny). To drugie rozwiązanie jest dużo mniej bolesne dla naszej kieszeni. Kiedy bowiem nakład komiksu kończy się, jego cena wzrasta zwykle nawet o 200 procent. Jeżeli chcecie mieć więc na półce coś nietuzinkowego, komiks, to bardzo dobre rozwiązanie.

Zdjęcia pochodzą ze stron:
Wikipedia
Wrak
Downthetubes

piątek, 24 lutego 2012

Szpital kosmiczny i jego Gwiezdny chirurg

Znowu coś z zakurzonej półki sci-fi. Tym razem będzie o pewnym szpitalu. Szpital z powieści Jamesa White jest wyjątkowy i to nie tylko dlatego, że unosi się w przestrzeni międzygalaktycznej, nawet nie dlatego, że jest cudem architektonicznym, jest super nowoczesny i monstrualnie wielki. Przede wszystkim szpital jest miejscem, gdzie spotykają się rozumnie rasy z całego Wszechświata. Słoniowaci diagnostycy leczą istoty żyjące tylko w wodzie, albo te przypominające pająki. Oczywiście może być i odwrotnie. Lekarz wielkości suszonej śliwki podejmie się kuracji przybysza rozmiarów dinozaura. Tutaj nikogo nic nie dziwi. Liczy się tylko efekt leczenia.

W Szpitalu kosmicznym kroczymy śladem majora O'Mary, głównego psychologa szpitala, poznajemy też doktora Conwaya, który jest głównym bohaterem Gwiezdnego Chirurga . I O'Mara i Conway pochodzą z Ziemi. Każdy z nich radzi sobie w tych przedziwnych warunkach najlepiej jak potrafi. Bycie pracownikiem szpitala, to prawdziwe wyzwanie. Ja leczyć istotę, o której wiadomo czasami zgoła nic, albo bardzo niewiele? Do tego właśnie służą hipnotaśmy - niezwykły wynalazek szpitalnych techników.

"Conway aż za dobrze wiedział, jak to jest. "Podwójne widzenie" i poważne zaburzenia emocjonalne były nieuniknionymi konsekwencjami przyjęcia hipnotaśmy z zapisem fizjologii innego gatunku. Pamiętał, jak trzy miesiące wcześniej zakochał się beznadziejnie w jednej z wizytujących Szpital specjalistek z Melf IV. Melfianie należeli do klasy ELNT, mieli sześć nóg, byli dwudyszni i przypominali wielkie kraby. Conway niby o tym wiedział, ale i tak co rusz coś mu podszeptywało, jaki ta dziewczyna ma cudownie nakrapiany pancerz, i w ogóle skowronki mu w uszach śpiewały".

Oprócz służby medycznej, w szpitalu pracują też wojskowi kontrolerzy. Conway początkowo zupełnie nie rozumie dlaczego. Wkrótce ma się jednak przekonać o słuszności takiej decyzji. Nie wszystkie istoty rozumne słyszały o szpitalu i jego funkcji. A co jeżeli, wrogie Imperium postara się przekonać swoich obywateli, że szpital jest tak naprawdę więzieniem i wyśle swoje wojska, żeby go zniszczyć? Nadciąga wielka armia najeźdźców i zarówno korpus medyczny jak i kontrolerzy muszą przygotować się na najgorsze.

Powieści Jamesa Whita z cyklu Szpital Kosmiczny, to lekkie powieści, z rodzaju space-opera. Nie ma co się spodziewać po nich trudnej terminologii technicznej, ani zawiłych teorii naukowych. Podziwiam pana White za wspaniałe pomysły, świadczące o wielkiej wyobraźni.

Szpital kosmiczny / James White
Rebis, 2002
s.274

Gwiezdny chirurg / James White
Rebis, 2002
s.218

czwartek, 23 lutego 2012

Dom w ciemności - Tarjei Vesaas

Już jutro na blogu Czytanki Anki zaczyna się kolejna dyskusja klubu czytelniczego. Niestety mimo najlepszych chęci nie udało mi się zdobyć Pałacu lodowego, ale za to przeczytałam inną książkę Tarjei Vesaas Dom w ciemności.

Dom zbudowali ludzie, potem przyszli ci, którzy maja władze i w jego wnętrzu zbudowali inny, mniejszy. Na ścianach porozwieszali złote strzałki, które powadzą tylko w jednym kierunku, do Centrum. Biada jednak temu, kto za nimi podąży. Ludzie krzątają się, nie myślą o spowijającej ich ciemności.

"Jak tylko oddalił się od korytarzy ze strzałkami, spotykał tłumy ludzi, którzy nie podnoszą oczu, biegają tylko tam i z powrotem, po tym wypaczonym domu, w poszukiwaniu najprostszych rzeczy: odrobiny jedzenia, czegoś do okrycia ciała.
Stoją w wiecznych kolejkach. Dowiadują się, że powinni stać w innych miejscach, więc biegną tam".


Tarjei Vesaas próbuje w swojej powieści pokazać jak zachowują się ludzie w obliczu zła. Niektórzy, tak jak Martin, przyjmują najwygodniejszą pozycję. Być z boku, nie brać w niczym udziału i nie narażać się. Jeszcze dalej poszli ludzie ukryci gdzieś w rozszerzających się korytarzach domu, za labiryntem ścian i drzwi:

"Przeciągają się i szukają wygodnej pozycji na swoich pięknych posłaniach. Przez grube ściany nie dociera żadne trzeszczenie. Żaden szum. Żadna pulsująca ciemność nie ma tu dostępu. Oni mają własną, dobrze znaną, bezpieczną ciemność, którą sobie wymodlili u Ducha Świętego". [...] Wystarczy tylko położyć się i odpoczywać, a będziesz mógł znowu wyjść, kiedy wszystko minie. Bo minie, czy zostaniesz tutaj, czy nie. Tu leżą mądrzy i czekają w spokoju, aż złe ustąpi, wtedy będą mogli wyjść i rozpocząć jakąś pożyteczną pracę".

Jest też Czyściciel Strzałek. Jego praca jest pogardzana przez ludzi z domu, mimo, że nie jest urzędnikiem Centrum ani szpiegiem, pracuje jednak dla ludzi noszących złote strzałki na garniturach. Jego dzieci Frida i Frans wstydzą się tego, co robi ich ojciec. Rodzeństwo zdaje sobie sprawę, że ojciec robi to dla nich, żeby mogli chodzić do szkoły i jeść lepszą żywnością, mimo wszystko jest im ciężko. Czyściciel Strzałek lubi tłumaczyć wiele rzeczy własna dobrocią i dbałością o rodzinę. Jednak w sercu żywi uraz do ludzi i świata, nie zdaje sobie też sprawy z tego jak łatwo można dać się zmanipulować przez zło.

Gdzieś tam w Centrum, za potężnym murem siedzą więźniowie, przeciwnicy Centrum, jest to "miejsce utraty wspomnień". W Domu trzeszczy. To działa ruch oporu, którego przywódcą jest Stig. On też mam wątpliwości. Chce żeby ksiądz odpowiedział na jego wątpliwości, na pytanie czy warto narażać życie. I co znaczy, że tak trzeba, że człowiek musi.

Jeżeli chcielibyście dowiedzieć się czegoś więcej o książce, warto posłuchać dyskusji w Polskim Radiu.

wtorek, 21 lutego 2012

Isabel Allende - o pisaniu

Ostatnio na blogu Blondynki znalazłam bardzo ciekawy film z wykładem chilijskiej pisarki Isabel Allende.

Isabel Allende urodziła się w Peru w 1942 roku. Allende była spokrewniona z byłym prezydentem Chile Salvadore Allende. W trakcie przewrotu wojskowego, po którym Augusto Pinochet przejął władzę w kraju, Isabel Allende pracował jako dziennikarka. Zagrożona wyrokiem śmierci musiała uciekać do Wenezueli. Miała nadzieję, że rozłąka z mężem i dziećmi potrwa tylko kilka miesięcy i wkrótce będzie mogła wrócić do kraju. Po jakimś czasie zorientowała się jednak jak mało jest to prawdopodobne i dlatego ściągnęła do miejsca swojego wygnania również męża i dwoje dzieci. W Wenezueli rodzina mieszkała przez 13 lat. W trakcie swojej wizyty w Kalifornii Isabel spotkała pisarza Williama Gordona i zakochała się w nim. Obecnie mieszka razem ze swoim drugim mężem w San Rafael w Kalifornii. Od 2003 Isabel Allende ma amerykańskie obywatelstwo.

Kiedy czytałam wywiad z panią Allende, bardzo podobało mi się to co powiedziała o samym pisaniu. Podkreśliła, że pisanie jest właśnie tym, co kocha robić, pisząc nie myśli o zysku. Uwielbia sam proces tworzenia, składania słowa po słowie. W ten sposób powstaje jej własny świat. Jak dowiadujemy się z jednego z wywiadów, początki wcale nie były proste. Allende pracowała w szkole na dwie zmiany od godziny siódmej rano, do dziewiętnastej wieczorem. Dwanaście godzin bez przerwy. Pisała w nocy przy kuchennym blacie na małej przenośnej maszynie do pisania. Tak powstała pierwsza jej powieść: The house of the spirits. Przy drugiej The pocelain fat lady Allende dała radę zorganizować sobie małą przestrzeń z biurkiem i kupiła elektryczną maszynę do pisania. Kiedy więc studenci skarżą się jej, że nie mają czasu na tworzenie, mówi im, że z pisaniem jest jak z zakochaniem. Zawsze znajdzie się czas dla osoby, na której ci zależy.

Obecnie Isabel Allende stara się pisać od poniedziałku do soboty, codziennie przez dziesięć godzin od dziewiątej rano, do dziewiętnastej wieczorem. Spytana o to skąd biorą się jej pomysły, odpowiedziała, że w zasadzie to nie wie. Na pewno to jak pisze wiąże się z jej wspomnieniami i tym wszystkim co przeżyła. Jej powieści są o tym wszystkim, co wydaje się jej interesujące. Jak sama mówi, nie chodzi jej ot o, żeby przekazać jakieś przesłanie, tylko po prostu opowiedzieć historię. Kiedy o czymś piszę, temat ten staje się dla niej obsesją. Nie pyta siebie dlaczego tak się dzieje. Sięga w głąb swojej duszy, wspomnień, tego co ją dotyka, aby jej książki były prawdziwe. To co ją porusza najbardziej to silne kobiety i silne uczucia takie jak miłość, przemoc, śmierć, przyjaźń, lojalność, strata, żałoba, sprawiedliwość i odkupienie.

Allende napisała dwie książki autobiograficzne. Jedna z nich Paula, jak sama przyznaje, uratowała ją przed samobójstwem. Po śmierci córki Pauli, Allendre popadła w ciężką depresję. Nawet po napisaniu książki, musiały minąć jeszcze trzy lata, zanim była w stanie napisać nową powieść. Pisanie książki Paula było dla niej szczególnie trudne. Odpowiadając na pytanie dziennikarki, Allende wspomina, że to był czas, kiedy musiała zmierzyć się z własnymi demonami. Była to próba prawdy, bowiem wtedy właśnie Allende musiała spojrzeć w głąb siebie, popatrzeć jeszcze raz na swoje życie i ludzi, których kocha. Nauczyła się czegoś nowego o sobie i teraz może powiedzieć, że w pewien subtelny sposób, dzięki pisaniu własnych wspomnień, stała się lepszym człowiekiem.

Jestem po wrażeniem niezwykłego poczucia humoru autorki i tego w jaki sposób potrafi mówić o trudnych sprawach. Zachęcam do obejrzenia filmu.












Dwa ciekawe wywiady z Isabel Allende:
http://januarymagazine.com/profiles/allende.html
http://www.feminist.com/resources/artspeech/interviews/isabelleallende.html

Strona oficjalna pisarki: http://isabelallende.com



Polowanie na matkę - kolejna sprawa Archie Goodwina

Bogata wdowa znajduje na progu swojego domu niemowlę. Do kocyka chłopca ktoś doczepił kartkę z wiadomością: "Dziecko jest dla pani bo chłopiec powinien wychowywać się w domu ojca". Wdowa postanawia zwrócić się do najlepszego detektywa w Nowym Jorku - Nero Wolfa.

To już czwarta przeczytana przeze mnie powieść o detektywie Nero Wolfie. Nero jest bibliofilem, hodowcą storczyków, smakoszem i przede wszystkim genialnym detektywem. W jego domu mieszkają jeszcze dwie osoby: jego prawa ręka Archie Goodwin i niezwykle utalentowany kucharz Fritz. Potrawy serwowane przez Fritza to mógłby być zresztą temat na osobną książkę. Weźmy na przykład taką kaczkę we flamandzkim sosie oliwkowym. Zawsze kiedy akcja książki przenosi się do kuchni Fritza, to robię się głodna. Jak widać nie tylko ja. W 1949 roku w jednym z amerykańskich magazynów ukazał się taki oto rysunek satyryczny:


(Ty i twoje przepisy à la Nero Wolfe)

Jeżeli ktoś woli obejrzeć serial zamiast czytać książkę, to i owszem jest taka możliwość. A&E Network wyprodukowała serial: A Nero Wolfe Mystery oparty na powieściach Rexa Stouta. Zdjęcie z początku posta pochodzi właśnie z tego serialu. Niestety sama nie oglądałam, ale nadrobię to przy nadarzającej się okazji.

Na razie polecam książki. Polowanie na matkę wciąga i ma ten niespieszny sposób rozwiązywania sprawy, do którego już się przyzwyczaiłam i polubiłam. Jednocześnie nie ma tam żadnych brutalnych opisów. Dla mnie to duża zaleta.

Polowanie na matkę / Rex Stout
Tenten, 1992
s. 188

poniedziałek, 20 lutego 2012

Fistaszki - pasek komiksowy na każdy dzień roku

Jakiś czas temu wydawnictwo Nasza Księgarnia zaczęło wydawać u nas Fistaszki zebrane. Na razie ukazało się 5 pierwszych tomów z dwudziestu pięciu przewidywanych. Pierwszy i drugi tom sobie odpuściłam (bo rysunki nie przypominały jeszcze tych Fistaszków jakie znam), i jak to zwykle bywa teraz żałuję. Nie kupię już ich teraz, chyba, że wreszcie zdecyduję się na zakupy w brytyjskim Amazonie. W Stanach ceny pierwszego i drugiego tomu też już poszybowały w kosmos. Tak to jest z komiksami, masz rok na decyzje, potem płacisz potrójnie na Allegro.

Dobrze, wracajmy do Fistaszków. Mam na półce wydania z lat 80-tych. To były takie cienkie zeszyciki, wydawane w serii Literatura na Świecie. Co ciekawe to nie był przedruk amerykańskiego komiksu, bo wydawnictwo ponoć nie miało do niego prawa. W czasach PRLu nikt się nie przejmował prawami autorskimi. Fistaszki zostały przerysowane przez pana Mirosława Malcharka. Łącznie ukazały się trzy zeszyty. Niedawno kupiłam dwa z nich na Allegro, bo moje z dzieciństwa uległy całkowitemu zaczytaniu.

W trzecim tomie Fistaszków Zebranych jest bardzo ciekawy wstęp pana Wojciecha Birka, którego dowiedziałam się m.in., że przez 50 lat Charles M. Schulz tworzył przynajmniej jeden pasek komiksowy dziennie. Razem powstało 17 897 pasków Fistaszków! W Stanach bohaterowie komiksu są niezwykle popularni. W Polsce chyba najbardziej znany jest piesek Snoopy. Szkoda tylko, że bardziej jako naszywka na ubraniu, niż bohater komiksu.
Przy okazji pochwalę się, że mam ten znaczek i jedną z kart pocztowych z pierwszego dnia obiegu.



Przejdźmy teraz do uczty. Oczywiście uczty komiksowej. Fistaszki zebrane 1955-1956 mają 319 stron. Postanowiłam sobie, że będę czytała tylko po kilka dziennie. W ten sposób starczy mi na dłużej.
Humor Fistaszków jest bardzo subtelny. Schulz był uważnym obserwatorem dziecięcych zachowań. A bohaterowie Fistaszków są wyraziści i różnorodni. Charlie Brown ze swoim filozoficznym podejściem życia, niepoprawna optymistka Lucy, trochę zarozumiała Violet i ambitny Linus. Aha i oczywiście Snoopy - psi indywidualista.


Zachęcam do zajrzenia na oficjalną stronę Fistaszków: http://www.peanuts.com/

Fistaszki zebrane 1955-1956
Nasza Księgarnia, 2010
s. 319

sobota, 18 lutego 2012

Eduardo Mendoza - Przygoda fryzjera damskiego

Gdybym miała ułożyć powieści pana Mendozy, w kolejności od najzabawniejszej aż do tej przy której śmiałam się najmniej to wyglądałoby to tak:

Brak wiadomości od Gurba
Niezwykła Podróż Pomponiusza Flatusa
Oliwkowy labirynt
Przygoda Fryzjera damskiego

Co ciekawe, jest to dokładnie ta kolejność w jakiej je czytałam. Ciekawa jestem, czy ktoś, kto czytał jako pierwszą powieść Przygoda Fryzjera damskiego uważa ją za najzabawniejszą? Widać pierwsza powieść Mendozy ma "największą siłę rażenia".

Ale do rzeczy, główny bohater powieści i jednocześnie narrator opuszcza po kilku latach szpital dla umysłowo chorych. Przy okazji, ani w Przygodach fryzjera damskiego, ani w Oliwkowym labiryncie, nie pada nigdy imię naszego bohatera. Będę więc dla wygody nazywała go detektywem. Detektyw odnajduje swoją siostrę, poznaje jej świeżo poślubionego małżonka i zatrudnia się w rodzinnym salonie fryzjerskim. Jego życie płynie odtąd spokojnie, przerywane niekiedy tylko błahymi problemami dnia codziennego, takimi jak brak pieniędzy, powodzenia czy wreszcie zepsuta suszarka do włosów. Aż pewnego dnia do salonu wkracza piękna Ivet i zleca naszemu detektywowi pewną sprawę. Kradzież dokumentów z biura firmy Szachraj Sp. z.o.o na początku wydaje się być całkiem proste, dopóki w prezesowskim fotelu ktoś nie znajduje trupa. Nasz Detektyw jednak radzi sobie doskonale. Myli pościg, zaciera ślady i węszy. I tak to między innymi w damskim stroju wypożyczonym z teatru zmierza do celu, nie dając szans swoim potencjalnym wrogom.

"Nikt mnie nie śledził, nie tylko dlatego, że przebrałem się z takim mistrzostwem,[...] lecz również dlatego, że drogę ze stacji do rezydencji odbyłem w upalnym słońcu, na piechotę, a ostatni odcinek nawet na czworakach, a metoda ta, bardziej niż jakakolwiek próba ukrycia się, była wyjątkowo skuteczna, gdy chodziło o pozbycie się najbardziej zajadłego prześladowcy".

Bohaterowie drugoplanowi też są wspaniali. Szwagier detektywa o stanowczych planach na przyszłość, obejmujących m.in. zabójstwo własnej matki, czy pan prezydent Barcelony, który potrafi wmówić wszystko innym osobom, nie wyłączając siebie. Są też groźni bandycie, a jakże. O to wypowiedź jednego z nich:

"Jestem podlejszy niż samo piekło. A teraz już dość. Zaraz zacznie świtać, a ja jeszcze muszę zabić tyle ludzi".

Dużo sarkastycznego humoru, bardzo dobre dialogi, akcja, która zwraca się w najdziwaczniejszych kierunkach, jednym słowem dobra lektura - gwarantowana.

piątek, 17 lutego 2012

Poniedziałek zaczyna się w sobotę

Znowu odkurzyłam półkę z science fiction. Tym razem padło na Poniedziałek zaczyna się w sobotę książkę braci Strugackich z 1964 roku. Co ja zrobię, że im fantastyka naukowa starsza tym bardziej mi się podoba.

Bohaterem powieści jest młody programista z Leningradu Sasza Priwałow. W drodze na urlop Sasza zabiera dwóch autostopowiczów. Okzazuję się, że są oni pracownikami instytutu naukowego w pobliskim Sołowcu, a sam instytut bardzo potrzebuje nowego programisty. I tak Sasza postanawia obejrzeć sobie ten instytut. Na początek zostaje zakwaterowany w... domku na kurzej łapce, którym opiekuje się pewna staruszka i spasiony kot Wasyl. Saszę nic nie dziwi, w końcu jest nowoczesnym obywatelem o odpowiednim materialistycznym poglądzie na świat, aż do nocy, kiedy w domku zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Na przykład materializują się z nikąd martwe ptaszyska, a chatkę nawiedzają lewitujący naukowcy. W dodatku odbiera telefon z zaproszeniem dla staruszki na zlot na Łysej Górze. To wszystko na pewno da się wytłumaczyć, myśli Sasza.

"Rzecz w tym, że najciekawsze i najsubtelniejsze rezultaty naukowe zawsze wydają się niewtajemniczonym przekombinowane i rozpaczliwie niezrozumiałe. W naszych czasach ludzie dalecy od nauki spodziewają się po niej cudu i tylko cudu, praktycznie nie są w stanie odróżnić prawdziwego naukowego cudu od sztuczek czy intelektualnego salto mortale.[...]Zorganizować w studiu telewizyjnym konferencje słynnych zjaw albo wywiercić wzrokiem dziurę w półmetrowej betonowej ścianie może wielu; nie ma z tego żadnego pożytku, za to wprawia w ekstazę czcigodną publiczność, która ma dość niejasne pojęcie, jak dalece nauka splotła i przemieszała pojęcia bajki i rzeczywistości".

Nowe miejsce pracy Priwałowa okazuje się być Instytutem Badań Czarów i Magii. Na wyposażeniu instytutu jest m.in. czarodziejska różdżka, demony zamykające i otwierające drzwi, latający dywan i butelka z dżinem. Magię bada się w sposób naukowy i jak najbardziej na poważnie.

Trochę mi ta powieść przypomina serial Eureka, gdzie bohater znajduje się w miasteczku genialnym wynalazców. Instytut Badań Czarów i Magii to taki radziecki odpowiednik Eureki.

Jeden z napisów w stołówce Instytutu:
"Śmielej towarzysze! Ruszajcie szczękami! G. Flaubert".

Oczywiście nie wszystkie doświadczenia kończą się sukcesem:
"W dziale Wiecznej Młodości po długiej chorobie zmarł model człowieka nieśmiertelnego".

Poniedziałek zaczyna się w sobotę
to też satyra na środowisko naukowe. W Instytucie, jak i wszędzie pracują nie tylko geniusze, ale też i pracownicy nieudolni czy nieuczciwi. Tym nieuczciwym na początku wyrastają włosy w uszach, a potem i w innych miejscach. Części to nie odstrasza. Golą się starannie codziennie i dalej zarabiają na daczę za miastem.

Na prawdę warto czasem odkurzyć te stare, trochę już zapomniane tytuły.

czwartek, 16 lutego 2012

Mglisty Billy - nocne zmory wychodzą z szafy

Ulubiony kot Billego - Tarzan nagle umiera. Billy nie mogąc się tym pogodzić wypowiada walkę śmierci i tym co się z nią kojarzy: potworom, duchom, makabrycznym stworzeniom, straszydłom z mrocznych opowieści. Oswaja rzeczywistość. W tym celu tworzy na przykład Dziwną i Niesamowitą Encyklopedię Kryptozoologii, z której możemy się dowiedzieć na przykład jak zmaterializować i pochwycić Formę Myślową, albo jak bronić się przed atakiem wampira.

W komiksie znajdują się również fragmenty wielce pouczającego magazynu Gazeta Osobliwości. W której poświęcono wiele miejsca takim zagadnieniom jak zabobony, duchy i parapsychologia.



Billy radzi sobie nie najgorzej w tym mrocznym świecie, pewnie dlatego, ze ma niezwykły dar ciemnowidzenia, dar, który dorośli dawno już zatracili:

"Dorośli to mordercy... Zabili w sobie dziecko, którym byli... Ich świat jest zbyt banalny, zbyt sztuczny... Zbyt przewidywalny... Wyobraźnia jest czymś nienamacalnym... Dlatego budzi w nich strach"


Jedna z bohaterek - Księżniczka z kałuży

Komiks Mglisty Billy otrzymał Nagrodę dla Najlepszego Komiksu Francuskojęzycznego w 2010 roku, nadawaną przez Instytut Francuski w Krakowie.

Komiks pożyczyłam od pewnej miłej pani. Cieszę się, że go przeczytałam, ale Mglisty Billy należy do tych komiksów, których nie muszę mieć w domu. Jak dla mnie jest trochę za makabryczny. Jeżeli jednak ktoś lubi taki sposób rysowania i opowieści rodem z opowiadań Edgara Alana Poe, to będzie zadowolony. Może tez zajrzeć na oficjalny blog autora komiksu: http://guillaumebianco.blogspot.com

Mglisty Billy : dar ciemnowdzenia / Guillaume Bianco
Post, 2001

środa, 15 lutego 2012

Lost thing - Shaun Tan

"A więc chciałbyś usłyszeć historię? No cóż, znałem kiedyś mnóstwo interesujących historii. Niektóre z nich były takie zabawne, że umarłbyś ze śmiechu, a inne takie straszne, że nie chciałbyś ich już powtarzać. Tyle, że nie pamiętam żadnej z nich. Ale nadal mogę mogę Ci po prostu opowiedzieć jak znalazłem pewna zagubioną rzecz". Tak zaczyna się komiks australijskiego artysty Shau Tana. Co mogę powiedzieć? Tak jak i w przypadku Przybysza jestem zachwycona. O Przybyszu pisałam wcześniej na innym blogu.

Rysunki Shaun Tanga są bardzo bogate w szczegóły. Na przykład na okładce, na dole strony znajduje się przyklejony pasek papieru z bardzo drobnym drukiem głoszący: "Opowieść dla tych, którzy uważają, że są o wiele ważniejsze rzeczy na które należy zwrócić uwagę". A na co należy zwrócić uwagę według Shaun Tana? Kiedy patrzymy kątem oka widać zgubione rzeczy, niepasujące do otoczenia, zagubione, dziwaczne i trochę smutne.



To, które znalazł chłopiec przypominało trochę duży parowy kocioł. Zabrał go do domu, ale rodzice nie wyglądali na zachwyconych. Mama powiedziała nawet, "że ma brudne nogi i pewnie przyniósł jakieś zarazki". Chłopiec postanawia więc znaleźć mu odpowiednie miejce. Najpierw idą razem do biura rzeczy znalezionych, niestety to zwykły magazyn i nie wygląda sympatycznie. Na szczęcia nieznajomy podaje im pewien adres...

Na podstawie ksiażki powstał też film animowany, który dostał Oskara w 2011.
Zwiastun można obejrzeć na stronie: http://www.thelostthing.com/
Zdjęcia pochodzą ze strony autora: http://www.shauntan.net/books/lost-thing.html

Lost thing / Shaun Tan
Lothian Children's Book, 2011
Polskiego wydania brak.

wtorek, 14 lutego 2012

Seven up - Stephanie Plum znów w akcji

To już siódmy tom przygód Stephanie Plum. Nasza bohaterka znów wyrusza w pogoń za przestępcami. Robi to z typowym dla siebie, wdziękiem i brawurą. Tym razem dowiemy się czym grozi wycieczka do baru, gdzie atrakcją są zapasy kobiet w błocie i dlaczego babcia Mazur nie nadaje się na zakładniczkę. W całą sprawę zaplatane będzie też czyjeś serce i dwóch superbohaterów, a właściwe Mooner i Dougie, którym wydaje się, że są superbohaterami.

"So what do you think of the suit?" Mooner asked me when Benny and Ziggy left". Dougie and me found a whole box of them. I think they're like for swimmers or runners or something. Dougie and me don't know any swimmers who could use them, but we thought we could turn them into Super Suits. See, you can wear them like underwear and then when you need to be a superhero you just take your clothes off".

Samochód Stephanie, jak to zwykle bywa, ulega na początku powieści wypadkowi. Niestety tym razem Buick 53 jest już zajęty, bowiem niespodziewanie do domu przyjeżdza Valerie, siostra Stephanie. Na szczęście Lula przypomina sobie, że gdzieś w garażu w stosie rupieci miała jakiś motocykl. Jakiś motocykl okazuje się być Harleyem-Davidsonem FXDL Dyna Low Rider.
żródło
Oczywiście Staphanie Plum zawsze może liczyć na pomóc przyjaciół takich jak Lula, czy ostatecznie na działanie "złego oka" przyszłej teściowej. Jest jeszcze Ranger. On również ofiaruje się z pomocą, tyle, że chce czegoś w zamian, a Stephanie nie jest pewna, czy jest gotowa mu to dać.

Tutaj pisałam o pierwszych częściach przygód Stephanie Plum.

Fragment recenzji na

niedziela, 12 lutego 2012

George R R Martin – o swojej pracy, książkach, serialu

Postanowiłam wziąć udział w konkursie zorganizowanym przez portal lubimyczytac.pl. Konkurs polegał na wymyśleniu pytania do Georga R. R. Martina. Nagrody są świetne, szczególnie ta gra planszowa, więc pomyślałam, że warto pogłówkować. Nie było to jednak takie proste. Kiedy dowiedziałam się o konkursie, już było ponad sto pytań od różnych użytkowników. Dodatkowa trudność to to, że konkurs jest dwustopniowy. Najpierw osoby odpowiedzialne za konkurs wybierają pytania, ale to sam George R. R. Martin, ma wybrać 3 najciekawsze. Wypadałoby więc zadać pytanie, które jeszcze nie padło w poprzednich wywiadach z autorem. Postanowiłam więc najpierw zorientować się jakie padły i je wyeliminować. W tym celu przekopałam się przez masę wywiadów. Potem pogoniłam do pracy moje szare komórki i udało mi się z dużym trudem sklecić kilka pytań. Do tej pory pula pytań urosła do kilkuset. Będzie ciężko.

Przy okazji dowiedziałam się mnóstwa ciekawych rzeczy o Georgu R. R. Martinie. Pomyślałam sobie, że szkoda, żeby to się zmarnowało. Zebrałam wszystkie informacje, pogrupowałam, przetłumaczyłam i teraz sami macie okazję trochę poczytać. Jeżeli znajdziecie coś, o czym jeszcze nie wiedzieliście, to dajcie proszę znać w komentarzu. Będzie mi bardzo miło. Jeszcze jedno, tłumaczenie jest moje. Nie tłumaczyłam zdanie po zdaniu, bo zajęłoby mi cztery razy tyle czasu i wymieszałam informacje z wszystkich wywiadów, żeby je dopasować do działu. Jeżeli ktoś dobrze zna język angielski, to może skorzystać z linków do poszczególnych artykułów umieszczonych na końcu postu. A teraz do rzeczy:

o swoich książkach
Kiedy dorosłem porzuciłem myśl o karierze astronauty. Pomyślałem, że zamiast latać na obce planety mogę po prostu pisać o obcych planetach, obcych cywilizacjach. Chyba w szkole średniej zdecydowałem, że chce zarabiać na życie pisząc książki, ale oczywiście wymyślać różne historie zacząłem dużo wcześniej. Nawet kiedy byłem w podstawówce pisałem historie o potworach i sprzedawałem je innym dzieciom za drobniaki, za które kupowałem potem batony w sklepiku.

Nie mogę zaprzeczyć, że tworzę fantasy. W moich powieściach jest magia i smoki, miecze i wszystkie klasyczne elementy fantasy. W przeszłości pisałem też inne rodzaje literatury: science-fiction, horror i książki, które były mieszankami wszystkich tych gatunków.

Zgadzam się w zupełności z tym co kiedyś powiedział William Faulkner – powiedział on, że ludzkie serce i konflikty, które w nim się rozgrywają to jedyna rzecz o której warto pisać. Zawsze brałem te słowa jako rodzaj myśli przewodniej, reszta to tylko ozdobniki.
Mam na myśli to, że możesz pisać o smokach, stworzyć powieść science fiction, której akcja rozgrywa się na obcej planecie z jego mieszkańcami i statkami kosmicznymi, możesz napisać western o rewolwerowcach, albo powieść detektywistyczną, albo każdy inny rodzaj literatury ale nadal będziesz pisał o ludzkim sercu i nękających go rozterkach. Nigdy nie starałem się trzymać ściśle jednego gatunku. Mam wiele zabawy w mieszaniu stylów, wziąć trochę tego i trochę z tamtego, stworzyć coś zupełnie nowego.

Kiedy zaczynałem pisać Pieśń Lodu i Ognia, to miała być trylogia: A game of thrones, A dance with dragons, The winds of winter – trzy książki. Ale trylogia rozrosła się już kiedy pisałem pierwszy tom. Myślę, że to Tolkien powiedział „Opowieść rozrasta się w miarę opowiadania” (The tale grew in the telling”). Moim nadrzędnym celem jest opowiedzieć historię od początku do końca. Ile książek potrzeba, żeby tego dokonać, to już zupełnie inna sprawa. Nie zamierzam przycinać opowieści, tylko po to, żeby się zmieściła w określonej liczbie tomów. Ale w dalszym ciągu moim celem jest siedem.

Jeżeli chodzi o inne serie, to podpisałem porozumienie, kontrakt z wydawnictwem Bantam na stworzenie kolekcji opowiadań Dunk&Egg, których akcja toczy się w Westeros sto lat przed wydarzeniami opisanymi w serii. W zbiorze tym będą 4 opowiadana, trzy z nich już skończyłem. Będzie więcej takich zbiorów. Co potem? Jeszcze nie wiem. To będzie za wiele lat, a do tej pory mogę kilka razy zmienić zdanie.

i sposób tworzenia świata Pieśni Lodu i Ognia

Od samego początku myślałem o czymś wielkim i epickim, o armii postaci i bardzo wielu miejscach akcji.

Pod pewnymi względami konstrukcja powieści przypomina te z Władcy Pierścieni. Tolkien rozpoczął skromnie od Shire, od urodzin Bilbo i od tamtej pory kolejne postacie zaczęły narastać. Najpierw Frodo i Sam, potem Merry i Pippin, Aragon i dalsi towarzysze. Potem w pewnym punkcie powieści postacie te się rozdzielają. Mimo to mamy poczucie jedności świata który się rozrasta.

Mój schemat jest bardzo podobny. Zaczynamy w Winterfell, i wszyscy z wyjątkiem Daenerys są w Winterfell, nawet postacie, które nie przynależą do tego miejsca jak Tyrion. Potem wyruszają i zaczynają się rozdzielać. W tym sensie moje książki są o wiele większe od Władcy Pierścieni, ponieważ występuje w nich więcej postaci i te postacie bardziej się rozprzestrzeniają. Jednak od początku moja intencją było, tak jak to miało też miejsce we Władcy Pierścieni, sprawić, żeby ich drogi znów się zeszły i to właśnie teraz się dzieje. Może rzeczywiście zrobiłem ten świat za duży dwie części temu. Ale stało się, podrzuciłem w górę piłeczki i czuje się zobowiązany żonglować nimi najlepiej jak potrafię. Nie może się zdarzyć, że zapomnicie o części tych piłeczek, musicie poradzić sobie z nićmi wątków, które wplątałem w akcję. Jeżeli uda mi ruszyć z miejsca wszystkie z nich, to będzie wspaniale. Jeżeli nie, świat mi o tym powie.

Zasadnicze zwroty akcji, jak i moment śmierci bohaterów zostały ustalone przez mnie na samym początku. Oczywiście czasami jest mi trudno pisać o śmierci danego bohatera. Pewna cześć mnie, nie chce tego robić. Przywiązałem się do nich, do moich postaci, ale wiem jaki jest ich los, jakie fatum nad nimi ciąży i wiem, że muszę o tym napisać.

i sposób tworzenia postaci
Tak, oczywiście Starkowie stanowią centrum całej opowieści. To w ich siedzibie wszystko się zaczęło. Pisałem tę powieść w trzeciej osobie, z punktu widzenia wybranej postaci. Kiedy używam danej postaci jako narratora, ja staję się tą postacią, identyfikuje się z nią. Tak więc kiedy pisze rozdziały z Tyrionem, zakochuje się w Tyrionie, a potem przełączam się na Jona Snow, zakochuje się w nim. To samo z Daenerys. Nawet jeżeli chodzi o postacie, które nie są może najmilszymi osobami na świecie. Nikt nie jest czarnym charakterem w swojej własnej opowieści. Najtrudniej było mi pisać z punktu widzenia Brana z dwóch powodów. Pierwszy to jego wiek. Jest trudno pisać z punktu widzenia dziecka. Oczywiście, to jest możliwe, ale idzie powoli. Musisz za każdym razem myśleć: „Jak widziałby to ośmiolatek?” To jest powód dla którego nie ma opowieści z punktu widzenia Rickona, który jest najmłodszym ze Starków. Ma w książce tylko 3 lata. Pisanie o Branie, który ma 8 jest dla mnie wystarczająco trudne. Druga sprawa, to to, że Bran jest najbardziej powiązany z magią w powieści, a magia to rdzeń fantasy. Chcesz, żeby czytelnicy poczuli tę tajemnicę, żeby to nie było takie zwyczajne i oklepane. Jeżeli to zostanie zrobione źle, może zniszczyć całą powieść. Za dużo magii, albo magia która się narzuca, może doprowadzić to tego że wątek magiczny przejmie kontrolę nad powieścią i nagle wszystko wokół niej zacznie się kręcić. Zgubimy istotę ludzkich dramatów, kiedy bohaterowie zaczną rozwiązywać swoje problemy za pomocą machnięcia różdżką. Jeżeli magia ma się pojawić, muszę być ostrożny z używaniem jej.

Kiedy zakładam, że potrzebuje kolejnej postaci? Nie wiem. W moich książkach są dwa rodzaje postaci: te z punktu widzenia których widzimy ten świat (viewpoint characters) i cała reszta. Staram się być ostrożny w dodawaniu viwepoint character, nie chce, żeby to była osoba, która po prostu relacjonuje wydarzenia. Nie chce reportera. To musi być postać z krwi i kości, nawet jeżeli nie pożyje długo. Jeżeli rozwijam te postacie, to po to, żeby zobaczyć świat z innego punktu widzenia. Potem mamy drugorzędnych i trzeciorzędnych bohaterów. Myślę, że to będzie prawdziwe wyzwanie dla Davida i Dan w kolejnych sezonach serialu. Obsada będzie się rozrastała.

i zabijanie kolejnych postaci i powoływanie ich znów do życia
Ciężko jest zabijać bohaterów, to są moje dzieci. Oczywiście śmierć była im wyznaczona, od samego początku tak jak w przypadku Neda. Jest całe mnóstwo książek, które są lekkie. Jest przyjemnie iść na film Indiana Jones i patrzeć jak zabija 40 Nazistów, ale jest też miejsce dla Listy Schindlera. Jeden jest zabawny, ale drugi jest głęboki i mówi coś o ludzkiej naturze. Nie wiem, czy udało mi się też to przekazać, ale to jest to o co się staram. Myślę, ze fantasy po Tolkienie jest jak film Indiana Jones. Imitowała wiele spośród Tolkienowskich przenośni, ale zgubiła gdzieś ducha Tolkienowskich powieści. Bo to nie są tylko i wyłącznie radosne książki.

Nie mogę powiedzieć, że nie tęsknie za moimi bohaterami. To, że wiem, ze muszą oni umrzeć w danym punkcie powieści nie czyni tego łatwiejszym do napisania. Na przykład Krwawe Wesele to była najtrudniejsza rzecz do napisania dla mnie do tej pory. Napisałem ją na samym końcu. To było emocjonalnie wyczerpujące. Nie jest ciężko zabić postać, która była w powieści krótko, drobne postacie trzeciorzędne. Pisze na przykład scenę bitwy i ustalam zginie ten , ten i ten. Ale te postacie trudno nazwać bohaterami powieści.
Jeżeli przywołuje bohatera znów do życia, to przechodzi on przez śmierć i ulega przemianie. Tak naprawdę, pod pewnym względem, to nie są te same postacie co poprzednio. Ich ciało może się poruszać, ale duch zmienia się, ulega transformacji, tracą też coś z siebie. Jedną z postaci, która wraca regularnie do życia jest Beric Dondarrion, lord Błyskawica. Za każdym razem traci jednak cząstkę siebie. Został wysłany na misje zanim umarł po raz pierwszy. Został wysłany na misje, żeby czegoś dokonać i teraz trzyma się tego kurczowo. Zapomina o wielu innych rzeczach, zapomina kim jest, gdzie mieszkał. Zapomniał o kobiecie, która miał poślubić. Cząstka człowieczeństwa zostaje utracona za każdym kolejnym powrotem do świata żywych, ale nadal pamięta o swojej misji. Fragmenty jego ciała odpadają, ale to jedno sprawia, że ciągle powraca. Myślę, że widać to również w przypadku innych postaci, które wstają z grobu.

i ulubiona postać
Tyrion Lannister

i to kim by chciał być gdyby mieszkał w Westeros
Wiecie, wypadałoby powiedzieć, że Starkiem. Starkowie są tacy honorowi, ale tam jest tak zimno, skromnie i w ogóle. Starkowie maja dużo ziemi, ale nic tam nie ma ciekawego. Z drugie strony Lannisterowie mają swoje bogate domostwo, złoto i mnóstwo fajnych rzeczy. Dużo przemawia za tym, żeby zdecydować się na Lannistera. Więc niech będzie, że Lannisterem. I zawsze płaciłbym swoje długi.

i czy komuś zwierza się co będzie dalej
David i Dan wiedzą trochę. Tyle ile jest potrzebne, żeby dobrze pokierować serialem. Trochę wie mój wydawca. Zakładam, że kilku moich fanów wie więcej niż podejrzewam.

i krytyka
Krytyka dotyczy detali w moich powieściach. Zdarzył się na przykład koń, który zmienił płeć pomiędzy pierwszym a drugim tomem. Robię błędy i żałuję tego, bo to wprowadza zamieszanie. Są też „tak-zwane błędy”, które tak naprawdę błędami nie są – zostały wprowadzone celowo, bowiem poprzez nie, chcę pokazać rzeczywistość z punktu widzenia niepewnego narratora. Dwie różne postacie, mogą widzieć to samo wydarzenie na dwa różne sposoby. To nie błąd, to celowe działanie. Co innego koń zmieniający płeć.

i fantastyka
Zacząłem czytać fantastykę w latach 50-tych i 60-tych, w czasach kiedy byłem jeszcze dzieckiem. Istniały wtedy uprzedzenia wobec wielu rodzajów literatury, ale szczególnie wobec science-fiction i fantasy. Nauczyciele zabierali mi książki mówiąc, że od czytania takich rzeczy zgnije mi mózg („Oh You shouldn't read this stuff, it will rot your mind”).
Ale to właśnie fantasy i science-fiction podbija świat, szczególnie w kulturze popularnej. Mamy też wspaniałych pisarzy, takich jak Michael Chabon, który stara się łamać bariery, w jego książkach są i elementy sci-fi i fantasy, a jest poważanym pisarzem wśród krytyków. Wielu pisarzy głównego nurtu korzysta z wielu różnych rodzajów literatury. Granice zacierają się i będą zacierać się coraz bardziej.
Oczywiście istnieją środowiska, w których nadal obowiązują stare uprzedzenia, ale one nie przetrwają zbyt długo. Za sto lat od teraz granice zanikną zupełnie, będziemy mówić o historiach jako takich, bez dolepiania im metki
.
i inspiracje
Chciałem stworzyć coś wielkiego. Długo słyszałem w TV „To się nie nadaje, wyjdzie za duże i za drogie”. Wróciłem więc do pisania prozy zamiast scenariuszy telewizyjnych. Chciałem napisać epic fantasy, bo uwielbiam powieści J.R.R. Tolkiena odkąd byłem dzieckiem. Na początku nie wiedziałem jednak od czego zacząć. Latem 1991 roku byłem w Hollywood i nagle przyszła mi na myśl scena w której zostają znalezione szczenięta wilkorów. To było to. Wiedziałem, ze muszę o tym napisać.
Najważniejsza zasada w tworzeniu fantasy jest taka, że musi ona być dobrze zakorzeniona w rzeczywistości. Potem tylko trochę ją zmieniasz, dodajesz elementy wymyślone i zwiększasz ich znaczenie. Na przykład Mur w moich powieściach, został zainspirowany przez mur Hadriana, który zobaczyłem w takcie wycieczki po Wielkiej Brytanii w latach 80-tych. Wspięliśmy się na ten mur, spojrzałem na północ i starałem sobie wyobrazić jak to było być rzymskim legionistą stacjonującym tutaj w pierwszym wieku naszej ery. Być na końcu znanego świata i zastanawiać się co jest za tymi wzgórzami i co może w każdej chwili stamtąd przybyć. To było jak patrzenie z końca świata. Ochraniać cywilizację przed tym co może wynurzyć się zza drzew. Oczywiście, to co w tamtych czasach mogłoby się pojawić za drzewami to byli Szkoci. Powiększyłem więc mur i zmieniłem budulec, aby stał się murem z lodu – tak to się odbywa.

i świat, który stworzył
To nie jest inna planeta, to Ziemia, ale nie nasz Ziemia. Jeżeli chciałabym użyć określenia rodem z science-fiction, powieszałbym „świat alternatywny”. Tolkien to zapoczątkował ze swoim Śródziemiem.
(John Hodgman: To jest świat alternatywny typu magia i miecz. Tyle, że więcej w niej mieczy niż magii, ale oczywiście świat ten jest odpowiednio zakorzeniony, w rzeczywistości. To świat twardego systemu feudalnego, kastowego, gdzie jedyną formą medycyny dostępnej od zaraz był gorący okład, a ludzie byli uważani za podstarzałych w wieku 35 lat, bo śmiertelność była taka duża. To nie jest miejsce na ziemi i w czasie, gdzie większość ludzi chciałaby żyć).
Jestem wielkim fanem powieści historycznych, oczywiście czytam też fantastykę. Kiedy jednak czytam powieść fantastyczną stworzoną przez naśladowców Tolkiena, której akcja rozgrywa się w średniowieczu, lub niby-średniowieczu, w większości przypadków mam wrażenie, że przedstawiają to wszystko źle. To średniowiecze jest jak rodem z Disneylandu („Disneyland middle ages”), gdzie mamy zamki i księżniczki. Opisują pułapki systemu klasowego, nie mając pojęcia o jego istocie. Nawet jeżeli w tym świecie z powieści pobudowali zamki i warowne miasta, to dalej czujemy, że pisze to ktoś o mentalności 20-wiecznego Amerykanina. Nie ma tego w dobrej literaturze historycznej. Dlatego chciałem napisać epic fantasy z jego cudownościami, które odnajdujemy w najlepszych powieściach tego typu, ale również z twardym realizmem z najlepszych powieści historycznych. Jeśli uda mi się połączyć te dwie nici, mogę stworzyć coś unikatowego i wartego przeczytania.

i książki, które poleca
Bardzo lubię powieści mojego przyjaciela Daniela Abrahama, myślę, że Joe Abercrombie też pisze wspaniale. Uwielbiam serię Locke Lamora Scotta Lyncha i oczywiście Kroniki Amberu Rogera Zelaznego – ponadczasowy klasyk. Myślę też, że fani fantastyki powinny wrócić do czytania klasyki: Tolkiena, jeżeli jeszcze go nie czytali, ale także Fafhrd and the Gray Mouser Fritza Leibera, oryginalnego Conana Roberta E. Howarda, czy The Dying Earth Jacka Vance.

o pisaniu
Nigdy nie należałem do pisarzy, którzy wyznaczają wszystko na początku, a potem idą zgodnie z planem. Nigdy tak nie pracowałem. Zakończenie znałem od samego początku, wiem do czego zmierzam. To jak długa podróż, której przeznaczenie znam. Znam główne drogi i większe miasta które mijam, ale niekonieczne wszystkie szczegóły tej podróży, te odkrywam po drodze. Pisanie książki można porównać do takiej właśnie podróży.
Pisanie sprawie mi wielka radość. Oczywiście są takie dni, kiedy tego nienawidzę. Widzę coś w mojej głowie, ale nie mogę znaleźć odpowiednich słów. Staram się przelać to na papier, ale zacinam się i to głupie uczucie. Pisanie to ciężka praca. Dużo wyrzucam. Może więcej niż powinienem. Tym więcej im bardziej historia się rozrasta. Nie wiem czy to dlatego, że robię się coraz starszy, czy dlatego, że seria coraz bardziej się komplikuje. W dodatku mam tyle pozytywnych recenzji. Tyle osób mówi mi, że to najlepsze fantasy od czasów Tolkiena. To mnie pobudza do działania, ale też nie chce tego zepsuć.
Zachowuje wszystkie wycięte fragmenty, mam nadzieje, ze znajdę dla nich miejsce później. Niektóre z nich są bardzo krótkie, na przykład pojedyncze zwroty, które bardzo mi się spodobały, ale nie pasowały w danym miejscu. W Tańcu ze smokami jest taki rozdział (Tyriona) który wielokrotnie wklejałem i wycinałem, a pochodził oryginalne z Uczy dla wron.
Od jakiego czasu zorientowałem się, że robię coraz więcej i więcej przeróbek. Jednocześnie wraz z rosnąca popularnością moich książek odpisuje na coraz więcej listów, występuje w mediach, przyjmuję oferty adaptacji moich powieści.

i to czego żałuje
Cały czas borykam się z chronologią. Kiedy wprowadziłem do historii bardzo młodych bohaterów, zakładałem, że podrosną w trakcie kolejnych tomów. Myślałem sobie, że jeden rozdział, to będzie jeden miesiąc. W ten sposób pod koniec powieści powinien minąć rok. Ale to nie miało sensu, żeby dana postać zareagowała na coś co się stało po dwóch miesiącach. Tak więc, skończyłem jeden tom, a czasu nie upłynęło w powieści wcale tak dużo. Po trzeciej części pomyślałem sobie, że przeskoczę pięć lat, w trakcie których dzieci dorosną. Starałem się tak to napisać, ale nie dało rady.

i fani
Nie da się zadowolić wszystkich, szczególnie kiedy ma się aż tylu czytelników. Czytelnicy mają swoje teorie i pragnienia, dotyczące tego jak cała historia ma się skończyć, więc zawsze będą niezadowoleni, ci, którzy oświadczą, że coś nie odbyło się po ich myśli, że chcieliby innego zakończenia.
W 1971 roku pierwszy raz pojechałem na WorldCon (Konwent Miłośników Fantastyki) i od tamtej pory jestem tam co roku. To jest szansa na spotkanie się z moimi czytelnikami twarzą w twarz. Myślę sobie, że to jest jedna z najlepszych rzeczy dotycząca fantasy, science fiction. Mamy swój konwent, możemy spotkać ludzi, którzy czytają nasze opowieści. Podpisujemy ich książki, oni przychodzą do nas, a potem bawimy się z nim cała noc, a oni mówią hej, naprawdę lubimy twoje historie. Albo, nie podobają nam się te historie. I tu zaczynają się problemy. Podoba mi się ta historia, ale źle opisałeś tę planetę. Spotykamy naukowców, ludzi, którzy się tym interesują. Zbieramy te spostrzeżenia. Często myślę sobie, że jest mnóstwo ludzi zajmujących się literaturą, piszących literaturę , ale to jest jak zrzucanie pracy do studni. Mogą nigdy nie spotkać ludzi, którzy tak naprawdę czytają ich prace.
Myślę, że nie można sobie już pozwolić na luksus życia J.D. Salingera. Pisać i mieszkać w kompletnej izolacji. Na pewno twoi wydawcy sobie tego nie życzą. Wydawcy chcą żebyś miał swoja stronę na Facebooku, Twitterze itp.
W pewnym sensie to wspaniale wiedzieć, że tylu czytelników niepokoi się o nową książkę i tak wiele osób mówi o niej pochlebne opinie. Oczywiście są też wady. W latach 90-tych powstała pierwsza strona poświęcona serii. Nazywała się Dragonstone i założył ja człowiek z Australii. Kiedy odkryłem ją po raz pierwszy, ucieszyłem się. To było ekscytujące. Fani dyskutowali o moich książkach, analizowali je. Myślałem sobie: O, proszę to też zauważyli! Pracowałem ciężko tworząc te powieści, umieszczałem w niej te wszystkie małe rzeczy, przepowiednie przyszłych wydarzeń, symbole, wydarzenia mające podwójne znaczenie. Starałem się je ukryć, a oni je odkryli i analizowali i to było wspaniałe.

Ale po jakimś czasie zacząłem się zastanawiać, czy może jednak powinienem przestać czytać tę stronę. Po pierwsze, moi czytelnicy wymyślali tak wiele przeróżnych teorii, ze niektóre z nich siłą rzeczy okazywały się słuszne. I co ja wtedy miałem zrobić? Wymyśliłem zagadkę, której rozwiązanie miało się pojawić w tomie szóstym, a oni już zdążyli ją rozwiązać. I co teraz? Czy powinienem to zmienić? Pomyślałem sobie, mój boże, odgadnęli ciąg dalszy opowieści, a przede mną Jeszce 4 tomy. Oczywiście mogłem spróbować „na siłę” zaskoczyć czytelników, np. nagle wprowadzić kosmitów. Myślę, że wszyscy byliby zaskoczeni jak diabli, ale to zrujnowałoby całą serię.
Oczywiście od 1999 roku wiele się zmieniło. Moje książki stawały się coraz bardzie popularne. Dragonstone już nie istnieje, ale powstało wiele nowych stron. Po pojawieniu się serialu, liczba ta jeszcze wzrosła. To jest ekscytujące, bardzo się ciesze z takiego zaangażowania fanów. Ludzie przychodzą na spotkania, szepcą mi swoje teorie na ucho, ale nie mogę być tego częścią. Nie mogę się zbytnio zaangażować.

Staram się dać moim fanom dobrą opowieść. Lubie moich fanów, w większości są świetni. Prawdopodobnie mam więcej kontaktu z fanami niż jakikolwiek autor, którego znam. Staram się być dla nich miły, ale to nie jest tak, że jestem im to winien. Mam prawo wziąć wolną niedzielę i obejrzeć futbol w telewizji, albo popracować nad czymś innym. Mój asystent Ty, uważa, że jest to kwestia obecnego pokolenia. Ludzie, którzy się złoszczą, że napisanie piątego tomu zabrało mi 6 lat są bardzo młodzi. Żądają natychmiastowej nagrody – nauczyli się tego korzystając z Internetu. Ja jestem z generacji Baby Boom i my musieliśmy czekać na niektóre rzeczy. Słyszałem o książce, ale ona mogła nigdy nie dotrzeć do lokalnego sklepu. Jeśli chciałem zobaczyć film, mogłem mieć tylko nadzieję, że któregoś dnia pojawi się w telewizji. To opinia Ty, nie moja, ale myślę, że Ty może mieć trochę racji.
Większość z moich fanów jest cudowna, mogę powiedzieć to o 99% moich fanów. Spotykam się z nimi na konwentach, to są ludzie, którzy udzielają się na stronach fanowskich jak Winter is Coming i Westeros. Ale jest jeszcze te jeden procent trolli i krytykantów ja na przykład Laura Miller z The New Yorker, która napisała artykuł o mojej ostatniej książce. Napisała w nim, że czuje się na swój sposób zdradzona, bo napisanie ostatniej książki zajęło mi tyle czasu, a ona spodziewała się czegoś zupełnie innego. Myślę, że na pewnym poziomie popularności, takie rzeczy są nie do uniknięcia.
Dostaję też te wszystkie brzydkie listy, i okropne wpisy na blogach. To uświadamia mi tą wyświechtaną prawdę, że nienawiść od miłości dzieli tylko cienka linia.

i serial
Kiedy pisałem Grę o tron, nigdy nie myślałem o tym, że może ona zostać zekranizowana. Zacząłem pisać tę powieść po 10 latach spędzonych w Hollywood i byłem już zmęczony tekstami „To się nie nadaje, wyjdzie za duże i za drogie”, „George, to wspaniały scenariusz, ale przekracza trzykrotnie nasz budżet, musisz to skrócić”. Wtedy postanowiłem, że napiszę najlepszą książkę na jaką mnie stać, i nawet jeśli zawsze to będzie tylko książka, mnie to odpowiada. Kocham książki i mam nadzieję, że ta odniesie sukces.
Kiedy drugi tom Starcie królów trafił na listy bestsellerów, zacząłem dostawać propozycje adaptacji moich powieści. Miał na to wpływ sukces filmu Władca pierścieni. „No cóż” myśleli sobie pewnie producenci „jeżeli udało się z jedną powieścią fantasy, to może udać się i z kolejną”. Ja z kolei od początku wiedziałem, że nie może to być film fabularny. Moje powieści były po prostu za duże, dużo dłuższe niż trylogia Tolkiena. Słyszałem w kółko od producentów, że trzeba skrócić to i tamto, wyeliminować 3/4 postaci i skupić się tylko na jednym wątku historii. Dopiero spotkanie z Davidem i Danem sprawiło, ze uwierzyłem, że najlepsza opcją dla moich powieści będzie serial telewizyjny. To był duży przełom.
Tak oczywiście, że było to dla mnie trudne. To jakby pierwszy raz wysłać swoje dzieci do szkoły. To są twoje dzieci, znasz je od urodzenia, byleś za nie odpowiedzialny, i zajmowałeś się nimi przez 24 godziny, a teraz idą do szkoły i przez kilka godzin nie będziesz wiedział co tam robiły, z kim się spotkały i co się zdarzy. To syndrom pustego gniazda, ale musisz sobie z tym poradzić. Jedyne co możesz zrobić to oddać je w dobre ręce.

Nasza współpraca, moja z Davidem i Danem jest wspaniała. Spodobało mi się wszystko co proponowali. Uważam, że powierzyłem moje powieści najlepszym osobom, jakich mogłem spotkać, to samo mogę powiedzieć o aktorach. Oni dobrze zajmą się moimi dziećmi.

Adaptacja Gry o tron, to była bardzo ciążka praca. David i Dan zrobili kawał dobrej roboty. Napisałem powieść, a nie kolejny scenariusz filmowy, po to właśnie, żeby nie martwić się budżetem, ani kolejnością kręcenia zdjęć. A teraz to David i Dan muszą się martwić tym wszystkim.
Bardzo chciałem, żeby serial miał 12 godzin, a nie 10. Domyślam się, że problemem są koszty. Mam nadzieje, że sezon drugi będzie miał te 12 godzin. Wydaje mi się, że budżet na ten serial jest i tak dość spory, ale muszę spytać o to Davida i Dana. A może HBO miało tylko 10 sobót wolnych między końcem Big Love a rozpoczęciem serialu Czysta Krew?
Czytałem wiele recenzji serialu. Większość była pozytywna, część krytyków, nie pamiętam już kto twierdził,a że akcja w pierwszych odcinkach była zbyt wolna. Nie zgadzam się z tym.
Było sporo wstawek, które miały za cel przedstawienie postaci. Z drugiej strony serial Rodzina Soprano nie kończy się mocną sceną po każdym odcinku, prawda?

Bardzo mi się podoba pomysł z czołówka serialu. Mapa to był genialny pomysł.
Wiele seriali fantasy, które może możemy oglądać nie ma pojęcia o geografii. W porządku, to nie jest film historyczny. Kiedy bohater mówi „jadę do Ziemi Obiecanej”, to my wiemy gdzie się wybiera. Ale kiedy postać z filmu fantasy mówi jadę do Dorne, to nie wiadomo czy Dorne leży pięć mil od głównej drogi, jest to miasteczko, hrabstwo, albo może inny kontynent. Nie wiemy tego. I właśnie po to jest mapa. Ta, stworzona na potrzeby serialu została wspaniale opracowana.

i ulubina scena
Moja ulubioną sceną jest ta z końca 9 odcinka, egzekucja Neda Starka. Bardzo dobrze zrobiona i wywołująca emocje - poruszająca, sugestywna, wzruszająca. Scena kończąca serial z Dany i ze smokami również.
Ta która najmniej mi się podobała? Naprawdę nie wiem. Może ta z polowaniem Roberta. Tam powinny być setki ludzi, koni i namiotów, ale wiadomo budżet.

i reakcja fanów na serial
Reakcja na śmierć Neda Starka była ogromna, przynajmniej tak to wyglądało z mojego miejsca i to było dla mnie bardzo dziwne, bo przecież wiadomo o tym już od 15 lat. Dla mnie to najstarsza ze starych wiadomości. Musiałem sięgnąć pamięcią do roku 1996 i tej pierwszej reakcji na śmierć Neda, która była nieskończenie mniejsza. Mówimy tutaj o 50 tysiącach kopii pierwszego wydania. To duża różnica w porównaniu z 8 milionami widzów serialu.

W latach 90-tych Internet był jeszcze w powijakach i pierwsi czytelnicy Gry o tron mogli być zaskoczeni zakończeniem, albo rozczarowani, ale nie mieli takich możliwości dzielenia się wrażeniami z innymi. Mogli co najwyżej rzucić książką o ścianę i wykrzyknąć „Zobacz, co on najlepszego zrobił!”albo napisać w swojej recenzji, jaki to był dla nich szokujący moment. Nie było jednak takich osób jak np. Okaku Assemble, który wyraził swoja opinię na Youtube, czy internautów wyrażających szok, oburzenie czy przerażenie, pełna gamę emocji na swoich stronach internetowych.

i zmiany wprowadzone do serialu
Osoby, które wcześniej czytały powieść są szczególnie uwrażliwione na wszelkie rozbieżności pomiędzy serialem a książką, np. martwi ich, że Targaryens nie ma fiołkowych oczu. Zmiany są małe i były spowodowane budżetem i długością serialu (tylko 10 godzin).

David i Dan wprowadzili kilka drobnych zmian. Większość z nich bardzo mi odpowiada. Na przykład w 9 odcinku Ned mówi „Baelor” do Yorena i umiera. Tego nie ma w książce. To zupełny zbieg okoliczności, że Yoren tam jest i spostrzega Aryę. Dzięki tej drobnej zmianie ta scena nabiera nowego znaczenia. Żałuje, że sam o tym nie pomyślałem. To było bardzo ładne.
Jedyne drobne zastrzeżenie jakie mam, to brak niektórych wyciętych scen, których bardzo mi brakuje. Niestety powód jest prosty. Nie mieliśmy tyle czasu, żeby ją włączyć. To grupa moich ulubionych scen i momentów, które chciałabym zobaczyć w serialu i na które się cieszyłem. Widzowie, oczywiście, nawet nie zauważą ich braku.

Co innego moi czytelnicy, oni zauważyli ich brak i było to często komentowane w ich wpisach. Jest na przykład taka scena kiedy Sansa mówi „Królowa, zaprasza nas na ciasto cytrynowe” i Arya jej odpowiada „Nie lubię królowej, wychodzę z Mycah”, a potem „Idę się powałęsać z chłopakiem rzeźnika”.Oczywiście, to nie jest bardzo istotna scena, ale pokazuje różnicę charakterów obu dziewczynek.

Miałem nadzieje, że turniej rycerski będzie dużo większy. W oryginalnym scenariuszu była parada rycerzy i tuzin pojedynków. Niestety ze względu na koszty, trzeba było je wyciąć.

i aktorzy
Myślę, że obsada serialu jest wspaniała. Mark Addy jest wspaniały jako Robert. Aktorzy dziecięcy bardzo mi zaimponowali. Jest bardzo trudno znaleźć dobrego aktora dziecięcego. Było mnóstwo dzieci na kastingach, to były słodkie dzieciaki, ale większość aktorów dziecięcych grających w sitcomach ma za zadanie tylko być słodkim aniołkami i robić zabawne uwagi, niektórzy z nich robią to oczywiście bardzo dobrze. Ale od aktorów grających role dziecięce w Grze o Tron wymagaliśmy dużo, dużo więcej. Oni musieli wyrażać gniew, żal, miłość i tęsknotę w scenach w których nawet aktorzy z 10, 20 letnim doświadczeniem mieliby problem. Bardzo trudno było znaleźć takich aktorów. Przesłuchaliśmy setki dzieci do każdej z tych ról. Znaleźliśmy odpowiednie, ale to był cud.
Jeżeli chodzi o wybór odpowiednich osób do ról Neda Starka i Tyriona Lannistera, to Sean Bean i Peter Dinklages byli aktorami na których zdecydowaliśmy się od razu. Nigdy nie było kastingu do roli Tyriona. Trudniej było z odpowiednią osobą do roli Jona Snowa. Przejrzeliśmy wielu młodych, brytyjskich aktorów. Kit Harington wyróżniał się. Miał odpowiedni wygląd i grał wspaniale.
Od początku byłem zaangażowany w dobór aktorów do serialu. Kilku sam podpowiedziałem.
Gra Natalii Tena jako Osha zmusiła mnie do tego, żebym jeszcze raz przemyślał tę postać. Natalia jest młodsza, bardziej atrakcyjna i bardziej dynamiczna, niż postać którą ja wymyśliłem. I kiedy Osha wróci do akcji, będę musiał wziąć to pod uwagę. Kiedy kończyłem Taniec ze smokami nagle zdałem sobie sprawę, ze pisząc o danej postaci widzę aktora grającego tę rolę i myślę: „O mój boże, co ja robię tej przemiłej osobie?”Ale na szczęście widzę, że aktorzy rozwijają się, kiedy straszne rzeczy przytrafiają się granym przez nich postaciom. To daje im szansę, żeby pokazać ich aktorskie umiejętności.

i czy chciałaby zagrać w serialu?
Tak naprawdę to pojawiłem się w scenie wesela Daenerys, kiedy kręciliśmy tę scenę w Maroku. Miałem na głowie olbrzymi kapelusz. Potem jednak cała scena została przerobiona, aktorzy zmienieni, i zniknęła także moja mała rólka. Może w następnych sezonach.

i sex w serialu i w powieści

Ja nie piszę o współczesnym seksie, ale o seksie średniowiecznym. To jest część większego pytania o nieuzasadnione stosowanie scen seksu czy gwałtu. Co powinno być przedstawione,a co nie. Dostaję listy od fanów, którzy piszą, że nie lubią scen seksu, że są one „nieuzasadnione”. Dana osoba nie lubi o tym czytać, więc dla niej jest to nieuzasadnione. Jeżeli jestem winny nieuzasadnionego umieszczenia scen seksu, winny też jestem nieuzasadnionego umieszczenia scen przemocy, nieuzasadnionego ucztowania, nieuzasadnionych opisów ubrań i heraldyki, bo przecież to wszystko ma bardzo mały wpływ na samą akcję. Jeżeli wszystko o co dbamy, to rozwijanie akcji, po co czytać powieści? Wystarczy przeczytać streszczenie w brykach.

Powieść to dla mnie niezwykłe głębokie doświadczenie. Czuje jakbym tam żył, smakował jedzenia, uprawiał seks, doświadczał grozy bitwy. Dlatego też chcę wszystkich tych detali, wszystkich tych elementów działających na zmysły, złych lub dobrych doświadczeń, chce, żeby czytelnik przez to przeszedł. Dla mnie detale są istotne, chcę pokazać, nie tylko opisać, w tym sensie nic nie jest nieuzasadnione.

Jeżeli ktoś czytał o średniowieczu wie, że to były brutalne czasy dla wszystkich, dla dzieci, kobiet i mężczyzn. Dzieci nie traktowano z sentymentalizmem. Były zmuszane do pracy od bardzo młodych lat, brały udział w bitwach. Chłopcy byli paziami, a potem giermkami. Jako giermkowie ruszali na bitwę z rycerzami, gdy mieli zaledwie 12 lat. Byli na bitwie, gdzie w każdej chwili mogła dosięgnąć ich włócznia, nie siedzieli bezpiecznie w domu. To były inne czasy. Chciałabym to odzwierciedlić w swoich powieściach.

Jednym z powodów dla których chciałem, żeby serial wyprodukowało HBO było to, że chciałem zachować sceny seksu. Oczywiście były z tym problemy. Dany ma w książce 13 lat, tak jak to bywało w średniowieczu. Wtedy nie było kwestii dojrzewania, albo byleś dorosły, albo byłeś dzieckiem. Jeżeli byłeś dojrzały płciowo, byłeś dorosły. Dlatego tak też to wygląda w książkach. Ale kiedy przyszło do filmu musieliśmy to zmienić. Wielka Brytania ma bardzo surowe prawo dotyczące seksu młodocianych w filmie, nawet jeżeli aktorzy mają więcej niż 18 lat. Musieliśmy zmienić wiek bohaterów, wszystkich bohaterów i zmienić datę wojny (detronizację Szalonego Króla).

i feminizm
Nie jestem zaskoczony tym, że ludzie debatują dużo o tym czy Gra o Tron jest powieścią feministyczną, czy antyfeministyczna. To dobrze, że ludzie dyskutują o takich sprawach. Oczywiście, nie uważam, żebym był rasistą, albo mizoginistą, tak jak to twierdzą niektórzy krytycy. Myślę, że odebrali moja powieść w zbyt uproszczony sposób. Oczywiście jestem 62 letnim białym facetem i nikt z nas do końca nie ucieknie przed wartościami, jakie zostały mu wpojone w młodości, nawet jeżeli je odrzucimy tak jak ja odchodząc od katolicyzmu. Nie widzę siebie jako uosobienie feminizmu. Ale jestem bardzo wdzięczny tej głupiej recenzentce z New York Timesa, bo dzięki niej mam tyle nowych fanek, które kochają postacie kobiece z moich powieści. Staram się, żeby te postacie były różnorodne. Przede wszystkim, i to odnosi się do wszystkich postaci, staram się pokazać, że wszyscy jesteśmy ludźmi.

i religia
Kiedyś byłem katolikiem. Teraz możesz mnie uważać za ateistę, albo agnostyka. Religia, duchowość to coś, co mnie fascynuje. Chciałbym wierzyć, że to nie jest koniec, że jest coś więcej, ale racjonalna część mnie nie może się do tego przekonać.
Religie, które są w Pieśni lodu i ognia oparłem na istniejących religiach, trochę je tylko przetwarzając. Wiara w Siedmiu jest na przykład oparta na średniowiecznym Kościele Katolickim i jej głównej doktrynie, że jeden Bóg występuje w trzech osobach. Zamiast tego w powieści mamy boga w siedmiu osobach: Ojca, Dziewice, Kowala, Staruszkę, Wojownika i Obcego, który symbolizuje śmierć.

i Hollywood
Uważam, że większość filmów i adaptacji, nawet 95 procent z nich jest zbytnio zmieniona w stosunku do książki. Producenci dokonują więcej zmian niż jest to konieczne w przypadku przenoszenia dzieła literackiego na ekran.

i Taniec ze smokami
Kiedy pisałem Ucztę dla wron zorientowałem się, że będzie on dłuższa niż zamierzałem początkowo. Dlatego ja i redaktorzy z wydawnictwa zdecydowaliśmy, że podzielimy te powieść na dwie części. Postanowiłem podzielić ją geograficznie, w związku z tym, że bohaterowie byli rozrzuceni po całym świecie. W tym sensie Taniec ze smokami, nie jest piąta częścią, ale bardziej jakby częścią „B” czwartej. Musiałem też zmierzyć się z rzeczywistością, gdyby mój wydawca wydał książka o 3 tysiącach stron, rozpadłaby się ona na kawałki przy czytaniu. Gdybym nie podzielił tej powieści, moi fani czekali by 10 lat na jej ukończenie, a nie pięć. To była trudna decyzja, ale myślę, że w sytuacji z jaką miałem wtedy do czynienia, najlepsza z możliwych.

Moja książka otrzymała w większości wspaniałe recenzje. Kilka osób jednak podkreśliło na przykład, że denerwuje je powtarzanie przeze mnie kilku zwrotów np. „Słowa są jak wiatr”(„Worlds are wind”), które pojawiły się w powieści 10 razy. Po piątym razie cześć osób zaczęła nienawidzić tego zwrotu. Moim zdaniem, kiedy coś jest znanym powiedzeniem, ludzie powtarzają je wielokrotnie.. Posługujemy się pewnymi kalkami językowymi, w momentach, kiedy pasują one do zaistniałej sytuacji.

i Winds of Winter
Myślę, że dam radę dokończyć historię w ostatnich dwóch tomach, taki przynajmniej jest plan. Nie obiecuje jednak niczego i nie podpiszę własną krwią. Mam nadzieję, że zdążę ukończyć ostatnią część, zanim serial mnie dogoni. Są na to duże szanse, tym bardziej, że przewiduje, że kolejny Nawałnica mieczy będzie za duża jak na jeden sezon i pewnie będzie trzeba ją podzielić na dwie części.

i jak zachęciłby do czytania osoby, które nie miały do tej pory kontaktu z jego książkami
Nie mam pojęcia. Moje powieści zostały opisane na wiele różnych sposobów.. Dawniej mógłbym powiedzieć, że to fantastyczna wersja Wojny Dwóch Róż – jednego z najważniejszych wydarzeń w historii Europy, z której zresztą czerpałem inspirację. To powieść epicka, epickie fantasy, które starałem się spleść z powieścią historyczną, tak, żeby uwzględnić zarówno charakter i realizm najlepszej literatury historycznej i wszczepić je w fantastyczną matrycę. To nie jest fantasy w ścisłym tego słowa znaczeniu, ale raczej hybryda, mieszanina obu gatunków. Jeżeli chodzi o temat główny, to jest nim władza – użycie władzy, korupcyjny wpływ władzy, to co robią ludzie, kiedy zyskują władzę i co władza z nimi robi. I jest o polityce. To nie alegoria. Ludzie pytają mnie często, czy jest to alegoria współczesnej polityki. Nie, nie jest. Zgadzam się z Tolkienem, w tym sensie, że naprawdę nie trzeba wkładać alegorii, satyry czy też nawiązania do współczesnych problemów politycznych do średniowiecznej fantasy. Ale oczywiście są pewne tematy uniwersalne. I w tym sensie, staram się opowiedzieć o władzy, polityce, rządzie i całej reszcie. Myślę, że moje książki mogą być interesujące także dla osób, które normalnie nie czytają fantastyki. Dostaje wiele listów od fanów w których czytam na przykład: „ Nie lubię fantasy, zwykle nie czytam fantasy, ale ktoś zasugerował mi, żebym spróbował twoich książek i wciągnęło mnie”.

Wywiady z George R. R. Martinem przeprowadzili:
Tom Ashbrook
John Hodgman
Bryant Harte
David Larsen
James Poniewozik
James Hibbert
Christina Radish
Maureen Ryan
Rachel Brown
Dan Anthony
wywiad dla Bantam Dell w Second Life


Dopisane 21 lutego 2012:

Znalazłam kolejny wywiad, tym razem wygodnie bo po polsku, a w nim kolejny zestaw odpowiedzi na pytania zadane przez czytelników z portalu lubimyczytac.pl. Wywiad znajduje się w 13 numerze Literadaru.

Śmierć na Głuszczowym Wzgórzu

Tym razem akcja powieści przenosi się do małej miejscowości turystycznej, gdzie Archie lubi spędzać urlop. Niestety sielankowy nastrój przerywa wieść o morderstwie jednego z turystów. O zbrodnie tę zostaje oskarżony mąż gospodyni Archiego. Detektyw przekonany o jego niewinności postanawia zostać dłużej i rozejrzeć się. Wysyła list do swojego szefa Nero z informacją, że nie zamierza jeszcze wracać do pracy. Jest to widać informacja tak niezwykła, że Nero Wolfe postanawia zająć się tą sprawą. Niespodziewanie zjawia się na ranchu w Montanie, aby dopomóc w śledztwie.

Niestety muszę przyznać, że jest to najsłabsza powieść Rexa Stouta, którą do tej pory czytałam. Nie trzyma w napięciu, jest też trochę przegadana. Do ostatniego rozdziału nie wiadomo kto zabił, ale rozwiązanie wcale mnie nie zadowala. W zasadzie, tłumacząc powód morderstwa, w taki sposób jak to przedstawił Wolfe, popełnić je mógł prawie każdy z podejrzanych. To typ rozwiązania Deus ex machina. Na zasadzie nie ciągnijmy dłużej tej powieści, załatwimy to raz, dwa. Nie powiem jest trochę dobrych dialogów, szczególnie ten o autocenzurze Archiego, ale to wszystko.

Jeżeli ktoś chciałby rozpocząć swoja przygodę powieściami detektywistycznymi Rexa Stouta, to lepiej zacząć od Układanki.

Na ilustracji przedstawiony jest oczywiście Nero Wolfe. Jest to fragment okładki powieści The Nero Wolfe files.

Śmierć na Głuszczowym Wzgórzu / Rex Stout
Da Capo, 1993
s.206

Oliwkowy labirynt - Eduardo Mendoza

Wypożyczyłam Oliwkowy labirynt w niecnym celu poprawienia sobie humoru w ten mroźny weekend. Tak wyszło, że zaczęłam czytać trylogię Eduardo Mendozy od drugiego tomu (według dat wydania). Na szczęście, to chyba nie ma dużego znaczenia w przypadku przygód detektywa, który był według opisu dozorcy: "tego wzrostu mniej więcej, chudy z miną przygłupa... bo ja wiem". Jak widać z dalszego ciągu opowieści dozorca wysoce nie docenił naszego detektywa, bowiem w poszukiwaniu rozwiązania afery w którą wplątany był pewien aktor,walizka pełna pieniędzy i tajemnicze katakumby, nasz detektyw odznaczył się spostrzegawczością i niezwykłym talentem do kamuflażu:

"Przekonany, że pobliżu czają się tylko siły porządkowe, a nie nieczyste, udałem się do męskiej toalety i, ku sporemu zakłopotaniu osób, [...] wyjąłem z rękawa kimona trzy jajka nabyte po drodze i rozbiłem je sobie na twarzy z zamiarem nadania mej cerze odcienia bardziej licującego z moim strojem".

Nie zrażają go także trudy pościgu i niewygody pracy detektywa na czatach: "Don Plutarquete zaoferował mi swoje buty, lecz nie zmieściłem się w nie. Jako, że skarpetki miałem czarne, uznałem, że nikt nie zauważy braku obuwia". Odznaczał się też opanowaniem godnym najwyższego podziwu, jak wysoce utalentowanego detektywa przystało: "-Proszę się nie niepokoić - powiedziałem pośpiesznie[...] Przynosimy panu na wpół martwą dziewczynę, ściga nas banda morderców, a policja depcze nam po piętach, ale pan nie ma powodów do obaw". Ależ doprawdy, któż obawiałby się mając przy sobie takiego detektywa?

Jeżeli ktoś nie miał do tej pory kontaktu z twórczością pana Mendozy, to serdecznie polecam. Czytałam wcześniej Brak wiadomości od Gurba i Niezwykła podróż Pomponiusza Flatusa. Śmiałam się przy nich nawet głośniej, niż czytając Oliwkowy labirynt.

Na koniec wrzucę może jeszcze jeden cytat, na zachętę:
"Być może z tego powodu, a być może, bo tak było zapisane w księdze życia, poznałem kobietę znacznie młodszą od siebie i zakochałem się w niej tak, jak zakochują się jedynie dzieci, starcy i niektóre źle poinformowane nastolatki".

Oliwkowy labirynt / Eduardo Mendoza
Znak, 2004
s.270

sobota, 11 lutego 2012

Tysiąc lat dobrych modlitw

Postanowiłam odpocząć trochę od literatury amerykańskiej i wybrałam się na wolny dostęp - kierunek półki z literaturą orientalną. Wybrałam Tysiąc lat dobrych modlitw YiYun Li. Zaczęłam czytać i zorientowałam się, że autorka jest Amerykanką, tyle, że urodziła się w Chinach. Ktoś się pomylił w klasyfikacji, zdarza się. Nawet bardzo się nie zmartwiłam, bo bardzo lubię literaturę imigrantów amerykańskich, szczególnie kiedy tacy nowo upieczeni Amerykanie pamiętają jeszcze bardzo dobrze swoją ojczyznę. Zwykle, potrafią pisać prosto o trudnych sprawach i robią ciekawe porównania.

Tysiąc lat dobrych modlitw to zbiór opowiadań, których akcja dzieje się w Chinach w czasach ostatnich przemian. Jeżeli ktoś lubi wesołe historie może sobie śmiało odpuścić Tysiąc lat. Jest takie przysłowie chińskie zacytowane w jednym z opowiadań: "Zły los zawsze wybiera dobrego człowieka". I tak jest też w tych opowiadaniach. Przyznam, że nie wszystkie brzmią dla mnie wiarygodnie. Na przykład w scenie, gdzie Sansan nacina nożem ramię żebraka. Miała to być wzniosła scena, ale autorka trochę przesadziła. Cienka linia dzieli patos od śmieszności. Najgorzej, moim zdaniem, wypadły sceny, w których narratorem jest cała społeczność. Jak dla mnie to brzmi trochę sztucznie. Ale jest też kilka świetnych. W Śmierć to niezły żart, jeśli się go dobrze opowie narratorką jest mała dziewczynka, która przyjeżdża na wakacje do swojej byłej niani. Obserwuje małżeństwo cioci, sąsiadów i wyciąga wnioski. Chyba najbardziej lubię takie właśnie opisy małych społeczności, małe ludzkie dramaty, codzienne zmaganie z życiem. Po życiu to z kolei historia dwóch małżeństw. Każde z nich zmaga się w zasadzie z tym samym problemem brakiem miłości, lub nieumiejętnością jej wyrażania. Ten motyw pojawia się zresztą też w innych opowiadaniach.

"Kobieta bierze od życia, cokolwiek jej ono daje, i pielęgnuje ten dar, jak tylko potrafi. Tymczasem mężczyzna ugania się za czymś lepszym, a zarazem mniej doskonałym".
Spodobały mi się też dwa porównania:
o rozwodzie "łódź, która wpadał na podwodną rafę",
o miłości na jedną noc "małżeństwo jak rosa do wschodu słońca".

Miłość córka do matki jest w tych opowiadaniach często kaleka. Można to tłumaczyć na kilka sposób. Winna jest może temu ideologia komunistyczna z całym jej system rozbijania rodzin, ale chyba bardziej tradycyjny sposób wychowania dziewczynek, wpajanie, że są mniej warte od synów.

Dziecięca piosenka: "Zaśpiewam wam pieśń o partii komunistów. Bardziej oddana niż matce jej być muszę, bo matka dała mi tylko ciało, a partia - duszę".
Wypowiedź chłopów: "Kręciliśmy głowami na myśl o trzech córkach[...] Wysłano je do sierocińców[...] Lao Da powinien był nas posłuchać, kiedy mu radziliśmy, żeby je utopił zaraz po urodzeniu. Oszczędziłby im wiele bólu".

Yiyun Li urodziła się w Pekinie w 1972 roku. W 1996 wyemigrowała do USA. Jej zbiór opowiadań zdobył nagody Frank O’Connor International Short Story Award, PEN/Hemingway Award, Guardian First Book Award, i California Book Award dla najlepszego debiutu. Obecnie mieszka w Kalifornii i wykłada na tamtejszym uniwersytecie.

Tysiąc lat dobrych modlitw / Yiyun Li
Wydawnictwo Czarne, 2001
217 s.

wtorek, 7 lutego 2012

Fight club


Miałam zamiar przeczytać najpierw Choke, ale ponieważ jest wypożyczona, zdecydowałam się na Fight Club, debiutancką powieść Chucka Palahniuka.

"You a class of young strong men and women, and they want to give their lives to something. Advertising has these people chasing cars and clothes they don't need. Generations have been working in jobs they hate, just so they can buy what don't really need.
We don't have a geat war in our generation, or a great depression, but we do, we have a great war of the spirit. We have a great revolutionagainst the culture. The graet depression is our lives. We have a spiritual depression".

Biblioteka Kongresu dała tej powieści hasła przedmiotowe: pokolenie milenijne, młodzi mężczyźni, fantazje apokaliptyczne. Myślę, że te hasła, plus cytat jaki wrzuciłam wyżej mówią wszystko o tej powieści. No może jeszcze można dorzucić tekst piosenki zespołu Pixies Where is my mind? wykorzystany w filmie:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...