Joe Haldeman brał udział w wojnie w Wietnamie. Codziennie pisał z frontu listy do żony. Potem wykorzystał swoje wspomnienia tworząc powieść z nurtu fantastyki naukowej.
Wieczna wojna opowiada o kilkusetletnim starciu z rasą Taurańczyków, lub Bykarian (w zależności od tłumaczenia). Wszystko zaczęło się od wysłania grupy kolonistów na planetę Fomalhaut. Niestety sonda, która towarzyszyła wyprawie wróciła z wiadomością, że statek kolonistów został zniszczony przez nieznaną cywilizację. Od tej pory Ziemia znalazła się w stanie wojny. Ziemianie nie wiedzą kim są ich wrogowie, dlaczego zaatakowali i jak ich unicestwić.
Sama nigdy nie lubiłam powieści wojennych, a jednak muszę przyznać, że
Wieczna wojna jest rewelacyjna.To nie o spektakularne opisy bitew i nowych technologii tu chodzi, ale o odczucia szeregowego żołnierza. Haldeman doskonale opisuje poczucie wyobcowania. Gdzie jak gdzie, ale w wojnie kosmicznej mogłaby być ona najdotkliwsze. Czas biegnie dużo szybciej na Ziemi, niż tam w kosmosie. Mandelli przyjdzie walczyć ramię w ramię z żołnierzami, którzy urodzili się kilkaset lat po opuszczeniu przez niego planety. Do tego czasu różnice w obyczajowości mogą być tak ogromne, jakby spotykali się mieszkańcy różnych planet. Żołnierz, po kilku latach służby w kosmosie nie ma w zasadzie dokąd wracać. Świat do którego wraca, to już nie jego świat.
"Hillboe postawiła ich na baczność i posłusznie opowiadała im, jakim będę dobrym dowódcą; że brałem udział w tej wojnie od początku i jeśli chcą przeżyć do końca służby, powinni brać ze mnie przykład. Nie wspomniała o tym, że jestem kiepskim żołnierzem z talentem do unikania kul. Ani o tym, że wystąpiłem z wojska przy pierwszej nadarzającej się okazji i wróciłem tylko dlatego, że życie na ziemi okazało się nie do zniesienia".
To nie wojenny animusz pcha żołnierzy do walki, nawet nie potrzeba zwycięstwa, tylko wola życia i wiara w uniwersalne wartości, w to, że jeszcze znajdzie się dla nich miejsce, kiedy "to wszystko" wreszcie się skończy.
"Powiedział, że wie co to miłość: sam był kiedyś zakochany[...] Miłość, powiedział, miłość to delikatny kwiat; miłość to kruchy kryształ; miłość to niestabilne połączenie o ośmiomiesięcznym okresie półtrwania. Bzdura, odparłem, i oskarżyłem go o noszenie kulturowych klapek na oczy. Trzydzieści wieków przedwojennego społeczeństwa nauczyło nas, że miłość jest jedyną rzeczą, jaka może trwać po sam grób, a nawet jeszcze dłużej i gdyby urodził się, a nie wykluł, nie musiałbym mu tego wyjaśniać!"
Przy okazji, zawsze lubię czytać opisy technologii przyszłość i porównywać z tym, jak to wygląda dzisiaj. Zwykle okazuje się, że sam pomysł pisarza okazał się trafny, ale obecne wykonanie daleko przewyższało wyobrażenia sprzed kilkudziesięciu lat. Pamiętając, że książka
Wieczna wojna została wydana po raz pierwszy w 1972 roku przeczytajcie:
"Mój zaległy żołd wyniósł 892746012 dolarów. Na szczęście nie w postaci worków forsy; na Heaven używano elektronicznych kart kredytowych, więc nosiłem przy sobie swoją fortunę w niewielkim urządzeniu z cyfrowym wyświetlaczem. Aby kupić coś, wystarczyło wystukać numer konta sprzedającego i należną kwotę, która była automatycznie przelewana na jego rachunek. Urządzenie miało rozmiary portfela i było zakodowane na odcisk kciuka".
W 1988 roku powstał komiks o tym samym tytule. Rysunki do niego stworzył belgijski artysta Mark van Oppen.