Już po pierwszym rozdziale pomyślałam sobie: przecież ten świat wygląda zupełnie jak z pięcioksięgu Gene Wolfe. Potem znalazłam informację, że Wolfe wymienia "Umierającą Ziemię" jako jedna ze swoich ulubionych powieści fantastycznych. Świat z powieści Vance odlicza już swoje ostatnie dziesięciolecia. Słońce gaśnie, Ziemia pełna jest ruin dawnych cywilizacji. Ludzkość jest rozproszona, a niektóre wspólnoty nie wiedzą nawet o istnieniu innych. Ludzie nie są zresztą jedynymi rozumnymi istotami. Na ważkach latają Twk-ludzie, w gęstych lasach grasują potworne deodandy, a jeżeli masz pecha możesz nawet spotkać demona. "Umierająca Ziemia" to zbiór opowiadań luźno ze sobą powiązanych. Pamiętajmy też, że to powieść z 1950 roku ("Oczy Nadświata" z 1966). Fani współczesnych powieści fantasy mogą się trochę rozczarować. Trzeba wziąć poprawkę, że te opowiadania powstały ponad 60 lat temu, ale mimo to mogą się podobać także i dzisiaj. Dla mnie to była bardzo przyjemna lektura.
"Oczy Nadświata" mają swojego bohatera Cugela - oszusta, złodzieja i morderce. Na początku powieści wpada na pomysł, żeby okraść Iucounu Śmiejącego, potężnego czarnoksiężnika. Oczywiście wszystko idzie źle i nagle Cugel, chcąc nie chcąc, wyrusza w długą podróż. Iucounu daje mu na pamiątkę stworzenie z rodziny Firks, czyli symbionta, który boleśnie przypomina o swoje obecności. Zupełnie, nie żałujemy Cugela. To wyjątkowo antypatyczna postać. Na jego usprawiedliwienie mogę tylko dodać, że często spotyka postacie równie bezwzględne. To jak prawo dżungli: zabij, albo sam zostaniesz pożarty.
Źródło
Mam to ciągle na liście.
OdpowiedzUsuńP.S. Fajnie, że piszesz.