poniedziałek, 16 marca 2015

Michalina Wisłocka. Sztuka kochania gorszycielki

I pomyśleć, że jeszcze niedawno twierdziłam, że nie lubię biografii! Uważałam, że biografie są przekłamane, bo przecież autor nie "siedział w skórze" portretowanej postaci, więc spora część, to tylko jego domysły. Nawet jeżeli tak to wygląda i tym razem, to i tak "Sztukę kochania gorszycielki" czyta się świetnie.

Chociażby takie scenki z przedwojennych łódzki Bałut (Bałuty to taki łódzki odpowiednik Pragi). Michalina wspomina w swoich pamiętnikach, że wieczorami chodziła po bałuckich uliczkach z nożyczkami do samoobrony w kieszeni. Kino było bardzo popularną rozrywką wśród młodzieży, ale trzeba było bardzo uważać, gdzie się siada. Jeżeli wybrałeś złe miejsce, to mogłeś spodziewać się oberwania w głowę ogryzkiem, a zdarzały się i przypadki sikania z balkonów.

Michalina żyła miłością, dosłownie. Miała tendencję do deifikowania mężczyzn, których kochała. Stawiała ich na piedestale swojego życia, jak nie przymierzając pogańskich bożków. Czas w jej życiu, w którym nie była w kimś zakochana, uważała za bezwartościowy.

Początek książki przypominał mi "Małżeństwo niedoskonałe" Nepomuckiej. Stanisław, pierwsza prawdziwa miłość Michaliny, miał na nią duży wpływ, nie zawsze pozytywny.

Ciekawie czyta się tę książkę, bo polska, tragiczna w końcu historia (Druga Wojna, powojenna bieda) jest gdzieś  tam w tle. Najważniejsze są relacje międzyludzkie, codzienne życie. Życie mocno zresztą pokomplikowane, w dużej mierze z winy samej Wisłockiej.

Polecam, świetna książka. Połknęłam w dwa wieczory.

1 komentarz:

  1. Niby biografie nie są moim ulubionym gatunkiem, ale jakoś same mi w ręce wpadają, a jak już wpadną, to są czytane. Z przyjemnością.
    Życzę sobie, żeby ta też mi wpadła.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...