„Manual of detection” zdobył Hammett Prize w 2009 roku. Jest to nagroda przyznawana dla najlepszej powieści detektywistycznej. Trzeba przyznać, że jest to opowieść nietypowa jak na ten gatunek. Chociażby i dlatego, że przeplatają się w niej dwie rzeczywistości: ten realny i świat snu ; czasami trudno je od siebie odróżnić. Nie należy się spodziewać po tej książce wartkiej akcji, to raczej przechodzenie z jednego obrazu do drugiego jak we śnie. Bohater powieści Charles Unwin zostaje nagle awansowany i dostaje biuro na wyższym niż dotychczas piętrze w wieżowcu Agencji detektywistycznej. To rozróżnienie pięter jest bardzo ważne. W środku biurowiec przypomina labirynt. Każdy pracownik jest przypisany do danego pietra i wie mało, albo nawet i nic o tym co się dzieje na innych.
Przyznam, ze bardzo lubię czytać opisy biurowca Agencji. Te tajne przejścia i niezwykłe rozwiązania logistyczne. Na przykład w jednym z działów kierowniczka archiwum spraw rozwiązanych nigdy nie widuje swoich podwładnych. Rozpoznaje ich tylko po kaszlu i innych odgłosach. Sama przechadza się między rzędami skrzynek katalogowych, które znikają w pomieszczeniach małych biur, znajdujących się z drugiej strony ściany. Do niektórych sal można wejść tylko po drabinie. Inne mają ukryte przejścia. Windziarz pilnuje, żeby nikt nie zabłąkał się na nie swoim piętrze.
Charles, prosty urzędnik z 14 piętra, zostaje detektywem piętra 29. A potem zaczyna rozwiązywać sprawę zniknięcia swojego poprzednika w której więcej jest pytań niż odpowiedzi. Czasami nawet trudno określić kto jest wrogiem, a kto przyjacielem. Akcja dzieje się w świecie przypominającym trochę Anglię z przełomu wieku XIX i XX wieku – stroje, używane sprzęty, środki komunikacji.
Wszystkim, którzy szukają w powieściach tej niezwykłej aury tajemniczości polecam Manual of detection” z czystym sumieniem.
Recenzja została umieszczona także tutaj:
i tutaj