"Unicestwienie" i "Ujarzmienie", czyli pierwsza i druga część trylogii Southern Raech, to przykład na to, że nawet powieści których akcja sunie bardzo powoli, mało się dzieje po prostu, mogą wciągać bez reszty. W tym przypadku chodzi o atmosferę, to powolne budowanie napięcia. Obie książki "połknęłam", wykorzystując każdą wolna chwilę. "Unicestwienie"zobaczyłam kilka miesięcy temu w kiosku. Było dołączone do jakiejś kobiecej gazety za dziesięć złoty. Przyznam, że nieźle mnie to zdziwiło, rozumiem romans, ale fantastyka? Kto by pomyślał? Kupiłam, oczywiście. Wcześniej czytałam pochlebne recenzje w "Nowej fantastyce" i nie zawiodłam się.
Pierwsze skojarzenie z powieściową Strefą X, to oczywiście Zona z "Pikniku na skraju drogi". Na szczęście to zupełnie inny przypadek. Chociaż, nie czytałam jeszcze 3 tomu, więc nie wiem jak to się dalej rozwinie. Mamy więc tajemniczą strefę X i grupę ochotniczek, które mają zamiar wydrzeć jej tajemnicę. Potem jest trochę jak z "The Blair Witch Project" (też nie do końca, oczywiście).
W "Ujarzmieniu" poznajemy sprawę od zewnątrz. Bohaterem jest nowy dyrektor Southern Raech, czyli jednostki badawczej zajmującej się Strefą X. Kontroler (taką ksywkę przyjął nowy dyrektor) próbuje zebrać istotne informacje, złożyć tę układankę w logiczną całość. Składa raporty swojemu tajemniczemu przełożonemu. O czym mówi? O dziwnym zachowaniu pracowników, przerażającej taśmie wideo, roślinie, która nie umiera. Bardzo się stara, ale zamiast odpowiedzi, znajduje tylko nowe pytania.
To nie jest powieść grozy, straszy tylko trochę, subtelnie. Mam nadzieję, że autor ma pomysł na zakończenie tej historii i już nie mogę się doczekać trzeciego tomu.
piątek, 3 kwietnia 2015
wtorek, 17 marca 2015
Zamieć - Neal Stephenson
Neal Stephenson nawiązuje w swojej powieści do teorii Chomskiego o wrodzonym charakterze
zdolności językowych i teorii memów Richarda Dawkinsa. Mem, za Wikipedią, to jednostka ewolucji kulturowej zapisanej w mózgu, której najważniejszą cechą jest zdolność do powielania się przez naśladownictwo. Im lepszy, prostszy mem, tym jest łatwiej dochodzi do "zarażenia" dużej grupy ludzie. Dlatego na przykład proste melodie są bardziej popularne, mówimy, "że łatwiej wpadają w ucho", niż skomplikowanie symfonie. Chwytliwe mogą być też hasło, mody, a nawet całe ideologie.
W "Zamieci" mamy do czynienia z groźnym wirusem, który oddziałuje na ludzkie umysły poprzez wiadomości tekstowe docierające bezpośrednio kory mózgowej, bez pośrednictwa języka, którym dana osoba posługuje się na co dzień. Najłatwiej atakuje on religijne osoby "mówiące głosami", osoby niewykształcone i wysokiej klasy programistów. Jest jeszcze nawiązanie do historii i mitów Sumeryjskich, ale ta część, akurat mało mnie przekonuje.
Czy bawiliście się kiedyś w Second Life? W powieści mamy Metawers i Ulicę, w Second Life wyspy zamieszkałe przez avatary. Jest bardzo duże podobieństwo między Metawersem, a Second Life. Neal Stephenson napisał w posłowiu do swojej książki, że dopiero po jej skończeniu dowiedział się, że nie on pierwszy wymyślił podobny świat. Wcześniej był Habitat, jeszcze w czasach, kiedy używano komputerów Commodore 64. W każdym razie, jeżeli znacie Second Life, to musicie sobie wyobrażać jak to jest maszerować po Ulicy Metawersu. Już to wiecie.
Moja przygoda z Second Life była krótka, ale za to momentami dość zabawna. Szczególnie z czasów, kiedy przechodziłam kurs poruszania się avatarem. Kiepsko mi szło. Na przykład w pewnym momencie utopiłam swojego typka w oceanie. Trzeba było też uważać, żeby nagle nie stanąć nago w tłumie. Brałam też udział w konferencji dla avatarów. Ciężko było się skupić, bo na przykład lądował nagle przed tobą półnagi awatar i machał ci przed twarzą skrzydłami. Dobrze, ale wracając do powieści. Stany Zjednoczone, czyli tam gdzie toczy się akcja, to w zasadzie jeden budynek z przyległymi terenami, gdzie w ogromnym biurowcu w pocie czoła pracują biurokraci. Rozporządzenie w sprawie używania papieru toaletowego mnie rozbroiło. Co do wojska i stróżów porządku, to wszystko w tym świecie jest sprywatyzowane. Właściwie każdy też może założyć własne państwo, wystarczy kawałek ziemi i płot. Nie ma rządu centralnego, a każdy radzi sobie jak może.
Jeden z moich ulubionych fragmentów:
"- Mówiłem wam, że posłuchają głosu Rozumu - oznajmia Rybiooki, zatrzymując obracający się granatnik.
Na panelu kontrolnym w walizce widniej tabliczka znamionowana z następującym napisem:
I to by było chyba tyle. Pozdrowienia przesyła mój avatar:
W "Zamieci" mamy do czynienia z groźnym wirusem, który oddziałuje na ludzkie umysły poprzez wiadomości tekstowe docierające bezpośrednio kory mózgowej, bez pośrednictwa języka, którym dana osoba posługuje się na co dzień. Najłatwiej atakuje on religijne osoby "mówiące głosami", osoby niewykształcone i wysokiej klasy programistów. Jest jeszcze nawiązanie do historii i mitów Sumeryjskich, ale ta część, akurat mało mnie przekonuje.
Czy bawiliście się kiedyś w Second Life? W powieści mamy Metawers i Ulicę, w Second Life wyspy zamieszkałe przez avatary. Jest bardzo duże podobieństwo między Metawersem, a Second Life. Neal Stephenson napisał w posłowiu do swojej książki, że dopiero po jej skończeniu dowiedział się, że nie on pierwszy wymyślił podobny świat. Wcześniej był Habitat, jeszcze w czasach, kiedy używano komputerów Commodore 64. W każdym razie, jeżeli znacie Second Life, to musicie sobie wyobrażać jak to jest maszerować po Ulicy Metawersu. Już to wiecie.
Moja przygoda z Second Life była krótka, ale za to momentami dość zabawna. Szczególnie z czasów, kiedy przechodziłam kurs poruszania się avatarem. Kiepsko mi szło. Na przykład w pewnym momencie utopiłam swojego typka w oceanie. Trzeba było też uważać, żeby nagle nie stanąć nago w tłumie. Brałam też udział w konferencji dla avatarów. Ciężko było się skupić, bo na przykład lądował nagle przed tobą półnagi awatar i machał ci przed twarzą skrzydłami. Dobrze, ale wracając do powieści. Stany Zjednoczone, czyli tam gdzie toczy się akcja, to w zasadzie jeden budynek z przyległymi terenami, gdzie w ogromnym biurowcu w pocie czoła pracują biurokraci. Rozporządzenie w sprawie używania papieru toaletowego mnie rozbroiło. Co do wojska i stróżów porządku, to wszystko w tym świecie jest sprywatyzowane. Właściwie każdy też może założyć własne państwo, wystarczy kawałek ziemi i płot. Nie ma rządu centralnego, a każdy radzi sobie jak może.
Jeden z moich ulubionych fragmentów:
"- Mówiłem wam, że posłuchają głosu Rozumu - oznajmia Rybiooki, zatrzymując obracający się granatnik.
Na panelu kontrolnym w walizce widniej tabliczka znamionowana z następującym napisem:
ROZUM
Wersja 1.0B7
Hiperszybkościowy granatnik - 3 mm
wspomagany elektronicznie
Zakłady Przemysłu Obronnego Nga
WERSJA BETA - NIE STOSOWAĆ NA POLU WALKI
NIE TESTOWAĆ W REJONACH ZALUDNIONYCH
- ULTIMA RATIO REGUM-"
I to by było chyba tyle. Pozdrowienia przesyła mój avatar:
poniedziałek, 16 marca 2015
Michalina Wisłocka. Sztuka kochania gorszycielki
I pomyśleć, że jeszcze niedawno twierdziłam, że nie lubię biografii! Uważałam, że biografie są przekłamane, bo przecież autor nie "siedział w skórze" portretowanej postaci, więc spora część, to tylko jego domysły. Nawet jeżeli tak to wygląda i tym razem, to i tak "Sztukę kochania gorszycielki" czyta się świetnie.
Chociażby takie scenki z przedwojennych łódzki Bałut (Bałuty to taki łódzki odpowiednik Pragi). Michalina wspomina w swoich pamiętnikach, że wieczorami chodziła po bałuckich uliczkach z nożyczkami do samoobrony w kieszeni. Kino było bardzo popularną rozrywką wśród młodzieży, ale trzeba było bardzo uważać, gdzie się siada. Jeżeli wybrałeś złe miejsce, to mogłeś spodziewać się oberwania w głowę ogryzkiem, a zdarzały się i przypadki sikania z balkonów.
Michalina żyła miłością, dosłownie. Miała tendencję do deifikowania mężczyzn, których kochała. Stawiała ich na piedestale swojego życia, jak nie przymierzając pogańskich bożków. Czas w jej życiu, w którym nie była w kimś zakochana, uważała za bezwartościowy.
Początek książki przypominał mi "Małżeństwo niedoskonałe" Nepomuckiej. Stanisław, pierwsza prawdziwa miłość Michaliny, miał na nią duży wpływ, nie zawsze pozytywny.
Ciekawie czyta się tę książkę, bo polska, tragiczna w końcu historia (Druga Wojna, powojenna bieda) jest gdzieś tam w tle. Najważniejsze są relacje międzyludzkie, codzienne życie. Życie mocno zresztą pokomplikowane, w dużej mierze z winy samej Wisłockiej.
Polecam, świetna książka. Połknęłam w dwa wieczory.
Chociażby takie scenki z przedwojennych łódzki Bałut (Bałuty to taki łódzki odpowiednik Pragi). Michalina wspomina w swoich pamiętnikach, że wieczorami chodziła po bałuckich uliczkach z nożyczkami do samoobrony w kieszeni. Kino było bardzo popularną rozrywką wśród młodzieży, ale trzeba było bardzo uważać, gdzie się siada. Jeżeli wybrałeś złe miejsce, to mogłeś spodziewać się oberwania w głowę ogryzkiem, a zdarzały się i przypadki sikania z balkonów.
Michalina żyła miłością, dosłownie. Miała tendencję do deifikowania mężczyzn, których kochała. Stawiała ich na piedestale swojego życia, jak nie przymierzając pogańskich bożków. Czas w jej życiu, w którym nie była w kimś zakochana, uważała za bezwartościowy.
Początek książki przypominał mi "Małżeństwo niedoskonałe" Nepomuckiej. Stanisław, pierwsza prawdziwa miłość Michaliny, miał na nią duży wpływ, nie zawsze pozytywny.
Ciekawie czyta się tę książkę, bo polska, tragiczna w końcu historia (Druga Wojna, powojenna bieda) jest gdzieś tam w tle. Najważniejsze są relacje międzyludzkie, codzienne życie. Życie mocno zresztą pokomplikowane, w dużej mierze z winy samej Wisłockiej.
Polecam, świetna książka. Połknęłam w dwa wieczory.
poniedziałek, 23 lutego 2015
Senni zwycięzcy - Marek Oramus
Ostatnio mam zwyczaj nie zaglądania do notki na okładce przed przeczytaniem książki. Tym razem zajrzałam na tylną okładkę 40 stron przed zakończeniem książki i okazało się, że i to było za wcześnie. Nie, naprawdę się nie zorientowałam, widać jestem niedomyślna, ale pewnie jeszcze jest kilka takich osób. Dziękuję autorowi notatki za popsucie zabawy! Od razu przypomina mi się fragment z "Bruneta wieczorową porą", w którym spikerka zapowiada kryminał, wyjaśniając przy tym kto zabił, a na koniec życząc widzom "przyjemnych zaskoczeń".
Jeszcze jedna sprawa. Kiedy zmieniamy miejsce akcji w tekście nie ma nawet linijki przerwy. I czasami zastanawiałam się - Ten? A co on tu robi? Zaraz, zaraz jesteśmy już w innej części Dzisięciornicy (czyli statku kosmicznego w którym rozgrywa się cała historia)! Dla mnie to było bardzo irytujące.
Co do samego świata przyszłości przedstawionego w powieści. Pewnie, że wzięłam poprawkę, że to stara książka (pierwsze wydanie 1982), ale zwykle mi to zupełnie nie przeszkadza. Czasami nawet jest zabawnie (wbrew intencjom autora oczywiście). Jedyne co mi się podobało w świecie statku kosmicznego Dziesięciornica to pomysł ze ścianami udającymi krajobrazy. Mam jednak wrażenie, że autor najbardziej przyłożył się do opisu burdelu na jednym z poziomów statku.
W "Sennych zwycięzcach" nie ma też żadnej wyrazistej postaci. Czasami mam wrażenie, że ta gromadka bohaterów różni się tylko imionami.
W jednym z odcinków "Doktora Who" był podobny motyw, ale tam zrobili to prościej (obyło się bez Dwukolorowych), a rezultat był podobny.
Ogólnie nie poleciłabym tej książki nikomu, kto dopiero zaczyna swoją przygodę z fantastyką socjologiczną. Bo może okazać się dla niego ciężkostrawna. "Paradyzję", albo "Limes Inferior" Janusza Zajdla mogę polecić z czystym sumieniem. Ale "Senni zwycięzcy" tylko dla kogoś już "zaprawionego w bojach" jeżeli chodzi o tego typu literaturę.
Jeszcze jedna sprawa. Kiedy zmieniamy miejsce akcji w tekście nie ma nawet linijki przerwy. I czasami zastanawiałam się - Ten? A co on tu robi? Zaraz, zaraz jesteśmy już w innej części Dzisięciornicy (czyli statku kosmicznego w którym rozgrywa się cała historia)! Dla mnie to było bardzo irytujące.
Co do samego świata przyszłości przedstawionego w powieści. Pewnie, że wzięłam poprawkę, że to stara książka (pierwsze wydanie 1982), ale zwykle mi to zupełnie nie przeszkadza. Czasami nawet jest zabawnie (wbrew intencjom autora oczywiście). Jedyne co mi się podobało w świecie statku kosmicznego Dziesięciornica to pomysł ze ścianami udającymi krajobrazy. Mam jednak wrażenie, że autor najbardziej przyłożył się do opisu burdelu na jednym z poziomów statku.
W "Sennych zwycięzcach" nie ma też żadnej wyrazistej postaci. Czasami mam wrażenie, że ta gromadka bohaterów różni się tylko imionami.
W jednym z odcinków "Doktora Who" był podobny motyw, ale tam zrobili to prościej (obyło się bez Dwukolorowych), a rezultat był podobny.
Ogólnie nie poleciłabym tej książki nikomu, kto dopiero zaczyna swoją przygodę z fantastyką socjologiczną. Bo może okazać się dla niego ciężkostrawna. "Paradyzję", albo "Limes Inferior" Janusza Zajdla mogę polecić z czystym sumieniem. Ale "Senni zwycięzcy" tylko dla kogoś już "zaprawionego w bojach" jeżeli chodzi o tego typu literaturę.
piątek, 20 lutego 2015
Umierająca Ziemia ; Oczy Nadświata - Jack Vance
" - Jakież wielkie umysły obróciły się w pył - szepnął Guyal. - Jak wspaniałe dusze zanikły zapomniane wśród minionych stuleci, jakie cudne stworzenia zaginęły w pomrokach najdalszej pamięci... Już nigdy nie powrócą, a teraz, w ostatnich chwilach, ludzkość nabiera bogactwa jak zgniły owoc. Zamiast opanować i podporządkować sobie nasz świat, naszym najwyższym celem stało się oszukiwanie go za pomocą czarnoksięstwa..."
Już po pierwszym rozdziale pomyślałam sobie: przecież ten świat wygląda zupełnie jak z pięcioksięgu Gene Wolfe. Potem znalazłam informację, że Wolfe wymienia "Umierającą Ziemię" jako jedna ze swoich ulubionych powieści fantastycznych. Świat z powieści Vance odlicza już swoje ostatnie dziesięciolecia. Słońce gaśnie, Ziemia pełna jest ruin dawnych cywilizacji. Ludzkość jest rozproszona, a niektóre wspólnoty nie wiedzą nawet o istnieniu innych. Ludzie nie są zresztą jedynymi rozumnymi istotami. Na ważkach latają Twk-ludzie, w gęstych lasach grasują potworne deodandy, a jeżeli masz pecha możesz nawet spotkać demona. "Umierająca Ziemia" to zbiór opowiadań luźno ze sobą powiązanych. Pamiętajmy też, że to powieść z 1950 roku ("Oczy Nadświata" z 1966). Fani współczesnych powieści fantasy mogą się trochę rozczarować. Trzeba wziąć poprawkę, że te opowiadania powstały ponad 60 lat temu, ale mimo to mogą się podobać także i dzisiaj. Dla mnie to była bardzo przyjemna lektura.
"Oczy Nadświata" mają swojego bohatera Cugela - oszusta, złodzieja i morderce. Na początku powieści wpada na pomysł, żeby okraść Iucounu Śmiejącego, potężnego czarnoksiężnika. Oczywiście wszystko idzie źle i nagle Cugel, chcąc nie chcąc, wyrusza w długą podróż. Iucounu daje mu na pamiątkę stworzenie z rodziny Firks, czyli symbionta, który boleśnie przypomina o swoje obecności. Zupełnie, nie żałujemy Cugela. To wyjątkowo antypatyczna postać. Na jego usprawiedliwienie mogę tylko dodać, że często spotyka postacie równie bezwzględne. To jak prawo dżungli: zabij, albo sam zostaniesz pożarty.
Źródło
Minus dla wydawnictwa Solaris za okładkę. Średnio zachęcająca. Może chcieli nawiązać do pierwszego wydania. Rozumiem, w pierwszym rozdziale są kadzie i piękne gołe kobitki, ale od razu przypominają mi się okładki z lat 90-tych, gdzie półgołe niewiasty zdobiły okładki fantastyki, nawet jeżeli wizerunek ten nie miał nic wspólnego z zawartością książki. A pierwsze wydanie wyglądało tak jak na zdjęciu po lewej.
Już po pierwszym rozdziale pomyślałam sobie: przecież ten świat wygląda zupełnie jak z pięcioksięgu Gene Wolfe. Potem znalazłam informację, że Wolfe wymienia "Umierającą Ziemię" jako jedna ze swoich ulubionych powieści fantastycznych. Świat z powieści Vance odlicza już swoje ostatnie dziesięciolecia. Słońce gaśnie, Ziemia pełna jest ruin dawnych cywilizacji. Ludzkość jest rozproszona, a niektóre wspólnoty nie wiedzą nawet o istnieniu innych. Ludzie nie są zresztą jedynymi rozumnymi istotami. Na ważkach latają Twk-ludzie, w gęstych lasach grasują potworne deodandy, a jeżeli masz pecha możesz nawet spotkać demona. "Umierająca Ziemia" to zbiór opowiadań luźno ze sobą powiązanych. Pamiętajmy też, że to powieść z 1950 roku ("Oczy Nadświata" z 1966). Fani współczesnych powieści fantasy mogą się trochę rozczarować. Trzeba wziąć poprawkę, że te opowiadania powstały ponad 60 lat temu, ale mimo to mogą się podobać także i dzisiaj. Dla mnie to była bardzo przyjemna lektura.
"Oczy Nadświata" mają swojego bohatera Cugela - oszusta, złodzieja i morderce. Na początku powieści wpada na pomysł, żeby okraść Iucounu Śmiejącego, potężnego czarnoksiężnika. Oczywiście wszystko idzie źle i nagle Cugel, chcąc nie chcąc, wyrusza w długą podróż. Iucounu daje mu na pamiątkę stworzenie z rodziny Firks, czyli symbionta, który boleśnie przypomina o swoje obecności. Zupełnie, nie żałujemy Cugela. To wyjątkowo antypatyczna postać. Na jego usprawiedliwienie mogę tylko dodać, że często spotyka postacie równie bezwzględne. To jak prawo dżungli: zabij, albo sam zostaniesz pożarty.
Źródło
poniedziałek, 16 lutego 2015
Krótki i niezwykły żywot Oscara Wao - Junot Diaz
Zacznę może od tego. że na marginesach stron powieści znajdują się tłumaczenia hiszpańskojęzycznych słów i całych zwrotów użytych w tekście. Ciekawy zabieg, a dzięki niemu łatwiej się wczuć w klimat powieści. Jedna z blogerek przyznała, że właśnie dzięki tej książce postanowiła zacząć uczyć się języka hiszpańskiego. A mnie jej post zachęcił do przeczytania samej powieści.
"Krótki i niezwykły żywot Oscara Wao" to właściwie saga rodzinna opowiadająca losy trzech pokoleń rodziny Cabral. Oscar i jego siostra Lola mieszkają w Stanach Zjednoczonych. Ich matka Beli uciekła do tego kraju z Dominikany. Mówi się, że ścigało ją fuku - "klątwa i fatum Nowego Świata".
Kolejną rzeczą wyróżniającą tę książkę są przypisy. Długaśnie przypisy, opowiadające historię Dominikany pod rządami generała Trujillo. I choć w "Lalce" B. Prusa skrupulatnie omijałam pamiętniki Rzeckiego, to tutaj te historyczne wstawki czytałam z przyjemnością, choć temat to trudny. Może chodzi o to jak te przypisy zostały napisane. Dam taki oto przykład.
"Trujillo (zwany również El Jefe, Niewydarzonym Krowokradem i Popierdolem) taktował cały kraj, jakby był jego plantacją, a on jej właścicielem".
Od początku powieści zastanawiałam się, kim jest ten subiektywny narrator. Ciekawe jest to w jaki sposób opowiada on o bohaterach: próbuje ich zrozumieć, ponagla, poucza. A z drugiej strony podkreśla, że nie jest tylko obserwatorem, ale tworzy tę opowieść. W dodatku nie jest jedynym narratorem w tej powieści.
"Biedna Beli. Niemal do końca wierzyła, że zjawi się Ganster i ją uratuje. Przepraszam, mi negrita, tak mi przykro, nie powinienem nigdy dać ci odejść. (Wciąż lubiła oddawać się marzeniom, w których ją ratuje)".
Oczywiście teraz już wiem kim jest narrator, ale nie będę psuć Wam zabawy.
Świetna historia, a co do samego fuku, to jak powiedziała Lola nie ma czegoś takiego jak klątwy, samo życie z jego problemami wystarczy.
"Jeżeli chcecie znać moje zdanie, takie rzeczy jak klątwy nie istnieją. Istnieje tylko życie".
"Krótki i niezwykły żywot Oscara Wao" to właściwie saga rodzinna opowiadająca losy trzech pokoleń rodziny Cabral. Oscar i jego siostra Lola mieszkają w Stanach Zjednoczonych. Ich matka Beli uciekła do tego kraju z Dominikany. Mówi się, że ścigało ją fuku - "klątwa i fatum Nowego Świata".
Kolejną rzeczą wyróżniającą tę książkę są przypisy. Długaśnie przypisy, opowiadające historię Dominikany pod rządami generała Trujillo. I choć w "Lalce" B. Prusa skrupulatnie omijałam pamiętniki Rzeckiego, to tutaj te historyczne wstawki czytałam z przyjemnością, choć temat to trudny. Może chodzi o to jak te przypisy zostały napisane. Dam taki oto przykład.
"Trujillo (zwany również El Jefe, Niewydarzonym Krowokradem i Popierdolem) taktował cały kraj, jakby był jego plantacją, a on jej właścicielem".
Od początku powieści zastanawiałam się, kim jest ten subiektywny narrator. Ciekawe jest to w jaki sposób opowiada on o bohaterach: próbuje ich zrozumieć, ponagla, poucza. A z drugiej strony podkreśla, że nie jest tylko obserwatorem, ale tworzy tę opowieść. W dodatku nie jest jedynym narratorem w tej powieści.
"Biedna Beli. Niemal do końca wierzyła, że zjawi się Ganster i ją uratuje. Przepraszam, mi negrita, tak mi przykro, nie powinienem nigdy dać ci odejść. (Wciąż lubiła oddawać się marzeniom, w których ją ratuje)".
Oczywiście teraz już wiem kim jest narrator, ale nie będę psuć Wam zabawy.
Świetna historia, a co do samego fuku, to jak powiedziała Lola nie ma czegoś takiego jak klątwy, samo życie z jego problemami wystarczy.
"Jeżeli chcecie znać moje zdanie, takie rzeczy jak klątwy nie istnieją. Istnieje tylko życie".
Subskrybuj:
Posty (Atom)