poniedziałek, 23 lutego 2015

Senni zwycięzcy - Marek Oramus

Ostatnio mam zwyczaj nie zaglądania do notki na okładce przed przeczytaniem książki. Tym razem zajrzałam na tylną okładkę 40 stron przed zakończeniem książki i okazało się, że i to było za wcześnie. Nie, naprawdę się nie zorientowałam, widać jestem niedomyślna, ale pewnie jeszcze jest kilka takich osób. Dziękuję autorowi notatki za popsucie zabawy! Od razu przypomina mi się fragment z "Bruneta wieczorową porą", w którym spikerka zapowiada kryminał, wyjaśniając przy tym kto zabił, a na koniec życząc widzom "przyjemnych zaskoczeń".


Jeszcze jedna sprawa. Kiedy zmieniamy miejsce akcji w tekście nie ma nawet linijki przerwy. I czasami zastanawiałam się - Ten? A co on tu robi? Zaraz, zaraz jesteśmy już w innej części Dzisięciornicy (czyli statku kosmicznego w którym rozgrywa się cała historia)! Dla mnie to było bardzo irytujące.

Co do samego świata przyszłości przedstawionego w powieści. Pewnie, że wzięłam poprawkę, że to stara książka (pierwsze wydanie 1982), ale zwykle mi to zupełnie nie przeszkadza. Czasami nawet jest zabawnie (wbrew intencjom autora oczywiście). Jedyne co mi się podobało w świecie statku kosmicznego Dziesięciornica to pomysł ze ścianami udającymi krajobrazy. Mam jednak wrażenie, że autor najbardziej przyłożył się do opisu burdelu na jednym z poziomów statku.

W "Sennych zwycięzcach" nie ma też żadnej wyrazistej postaci. Czasami mam wrażenie, że ta gromadka bohaterów różni się tylko imionami.

W jednym z odcinków "Doktora Who" był podobny motyw, ale tam zrobili to prościej (obyło się bez Dwukolorowych), a rezultat był podobny.

Ogólnie nie poleciłabym tej książki nikomu, kto dopiero zaczyna swoją przygodę z fantastyką socjologiczną. Bo może okazać się dla niego ciężkostrawna. "Paradyzję", albo "Limes Inferior" Janusza Zajdla mogę polecić z czystym sumieniem. Ale "Senni zwycięzcy" tylko dla kogoś już "zaprawionego w bojach" jeżeli chodzi o tego typu literaturę.

piątek, 20 lutego 2015

Umierająca Ziemia ; Oczy Nadświata - Jack Vance

" - Jakież wielkie umysły obróciły się w pył - szepnął Guyal. - Jak wspaniałe dusze zanikły zapomniane wśród minionych stuleci, jakie cudne stworzenia zaginęły w pomrokach najdalszej pamięci... Już nigdy nie powrócą, a teraz, w ostatnich chwilach, ludzkość nabiera bogactwa jak zgniły owoc. Zamiast opanować i podporządkować sobie nasz świat, naszym najwyższym celem stało się oszukiwanie go za pomocą czarnoksięstwa..."

Już po pierwszym rozdziale pomyślałam sobie: przecież ten świat wygląda zupełnie jak z pięcioksięgu Gene Wolfe. Potem znalazłam informację, że Wolfe wymienia "Umierającą Ziemię" jako jedna ze swoich ulubionych powieści fantastycznych. Świat z powieści Vance odlicza już swoje ostatnie dziesięciolecia. Słońce gaśnie, Ziemia pełna jest ruin dawnych cywilizacji. Ludzkość jest rozproszona, a niektóre wspólnoty nie wiedzą nawet o istnieniu innych. Ludzie nie są zresztą jedynymi rozumnymi istotami. Na ważkach latają Twk-ludzie, w gęstych lasach grasują potworne deodandy, a jeżeli masz pecha możesz nawet spotkać demona. "Umierająca Ziemia" to zbiór opowiadań luźno ze sobą powiązanych. Pamiętajmy też, że to powieść z 1950 roku ("Oczy Nadświata" z 1966). Fani współczesnych powieści fantasy mogą się trochę rozczarować. Trzeba wziąć poprawkę, że te opowiadania powstały ponad 60 lat temu, ale mimo to mogą się podobać także i dzisiaj. Dla mnie to była bardzo przyjemna lektura.

 "Oczy Nadświata" mają swojego bohatera Cugela - oszusta, złodzieja i morderce. Na początku powieści wpada na pomysł, żeby okraść Iucounu Śmiejącego, potężnego czarnoksiężnika. Oczywiście wszystko idzie źle i nagle Cugel, chcąc nie chcąc, wyrusza w długą podróż. Iucounu daje mu na pamiątkę stworzenie z rodziny Firks, czyli symbionta, który boleśnie przypomina o swoje obecności. Zupełnie, nie żałujemy Cugela. To wyjątkowo antypatyczna postać. Na jego usprawiedliwienie mogę tylko dodać, że często spotyka postacie równie bezwzględne. To jak prawo dżungli: zabij, albo sam zostaniesz pożarty.

Źródło

Minus dla wydawnictwa Solaris za okładkę. Średnio zachęcająca. Może chcieli nawiązać do pierwszego wydania. Rozumiem, w pierwszym rozdziale są kadzie i piękne gołe kobitki, ale od razu przypominają mi się okładki z lat 90-tych, gdzie półgołe niewiasty zdobiły okładki fantastyki, nawet jeżeli wizerunek ten nie miał nic wspólnego z zawartością książki. A pierwsze wydanie wyglądało tak jak na zdjęciu po lewej.

poniedziałek, 16 lutego 2015

Krótki i niezwykły żywot Oscara Wao - Junot Diaz

Zacznę może od tego. że na marginesach stron powieści znajdują się tłumaczenia hiszpańskojęzycznych słów i całych zwrotów użytych w tekście. Ciekawy zabieg, a dzięki niemu łatwiej się wczuć w klimat powieści. Jedna z blogerek przyznała, że właśnie dzięki tej książce postanowiła zacząć uczyć się języka hiszpańskiego. A mnie jej post zachęcił do przeczytania samej powieści.
 


"Krótki i niezwykły żywot Oscara Wao" to właściwie saga rodzinna opowiadająca losy trzech pokoleń rodziny Cabral. Oscar i jego siostra Lola mieszkają w Stanach Zjednoczonych. Ich matka Beli uciekła do tego kraju z Dominikany. Mówi się, że ścigało ją fuku - "klątwa i fatum Nowego Świata".

Kolejną rzeczą wyróżniającą tę książkę są przypisy. Długaśnie przypisy, opowiadające historię Dominikany pod rządami generała Trujillo. I choć w "Lalce" B. Prusa skrupulatnie omijałam pamiętniki Rzeckiego, to tutaj te historyczne wstawki czytałam z przyjemnością, choć temat to trudny. Może chodzi o to jak te przypisy zostały napisane. Dam taki oto przykład.

"Trujillo (zwany również El Jefe, Niewydarzonym Krowokradem i Popierdolem) taktował cały kraj, jakby był jego plantacją, a on jej właścicielem".

Od początku powieści  zastanawiałam się, kim jest ten subiektywny narrator.  Ciekawe jest to w jaki sposób opowiada on o bohaterach: próbuje ich zrozumieć, ponagla, poucza. A z drugiej strony podkreśla, że nie jest tylko obserwatorem, ale tworzy tę opowieść. W dodatku nie jest jedynym narratorem w tej powieści.

 "Biedna Beli. Niemal do końca wierzyła, że zjawi się Ganster i ją uratuje. Przepraszam, mi negrita, tak mi przykro, nie powinienem nigdy dać ci odejść. (Wciąż lubiła oddawać się marzeniom, w których ją ratuje)". 


Oczywiście teraz już wiem kim jest narrator, ale nie będę psuć Wam zabawy.

Świetna historia, a co do samego fuku, to jak powiedziała Lola nie ma czegoś takiego jak klątwy, samo życie  z jego problemami wystarczy.

"Jeżeli chcecie znać moje zdanie, takie rzeczy jak klątwy nie istnieją. Istnieje tylko życie".





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...